— Najmocniej przepraszam, szlachetny hrabio. Ale bo po cóż wasza miłość tak zaufał temu szatanowi Cumbylusowi?... temu staremu zdrajcy?
— Słuchaj, Musdoemonie. Nie należę do tych, którzy, jak ty, w nic i nikomu nie wierzą. I nie bez powodów, mój kochany, miałem zawsze zaufanie do umiejętności starego Cumbylusa.
— Szkoda, że wasza miłość pokładał równe zaufanie w jego wierność. Nie trwóżmy się jednak, szlachetny panie. Dispolsen umarł, a jego papiery zginęły. Za kilka dni nie będzie nawet mowy o tych, którym mogły być użyteczne.
— Zdaje mi się, że żadne oskarżenie nie zdołałoby mnie dosięgnąć...
— Również i mnie, protegowanego waszej miłości...
— O! tak, mój kochany, możesz liczyć na mnie. Spieszmy się jednak z zakończeniem tej sprawy. Natychmiast wyprawiam posłańca do pułkownika. Chodź — ludzie moi czekają po za tą gęstwiną. Musimy wrócić się do Drontheim, skąd Meklemburczyk wyjechał już zapewne. Służ mi i nadal wiernie, a pomimo wszystkich Cumbylusów i Dispolsenów, możesz na mnie rachować zawsze!
— Niech wasza miłość raczy być pewnym mej wierności...
Ruszyli z miejsca i weszli w głąb lasu, a po chwili słychać tylko było oddalający się tentent ich koni.
Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/6
Ta strona została przepisana.