Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/63

Ta strona została przepisana.

pomnę ściągę węzeł z pętlicą, albo uderzać toporem. Cieszcie się, moje wilczęta, wasz ojciec pozostawi wam może, jako dziedzictwo, szafot w samej Kopenhadze.
— Więc jest coś nowego, Nychol? — zapytała Bechlia.
— I ty, stara Cyganko — mówił dalej Nychol ze śmiechem — ciesz się także. Teraz możesz sobie kupić z niebieskiego szkła naszyjnik, ażeby przyozdobić swą szyję, podobną do szyi zaduszonego bociana. Nasza umowa wkrótce się skończy; skoro jednak zostanę pierwszym katem w obu królestwach, to pewnie zgodzisz się nowy ze mną rozbić dzbanek.
Nychol uczynił aluzyę do zwyczaju tłuczenia garnka, według którego Cyganki zawierały śluby małżeńskie na tyle lat, na ile części garnek się rozleciał.
— Cóż to takiego, ojcze? — spytały dzieci, z których starsze bawiło się skrwawionym kozłem torturowym, a młodsze wyrywało pióra ptaszynie, wyjętej z gniazdka z pod skrzydeł matki.
— Co takiego, moje dzieci? Zabij no tego ptaka, Haspar, bo piszczy, jak tępa piła. A zresztą, nie trzeba być okrutnym. Co takiego? Nic, bardzo mało doprawdy; chyba to, pani Bechlio, że przed upływem tygodnia, były kanclerz Schumacker, uwięziony teraz w Munckholm, który mi się już tak dobrze przypatfrył w Kopenhadze i słynny rozbójnik islandzki, Han z Klipstadur, przejdą może obadwa przez moje ręce.
Błędne oczy czerwonej kobiety zajaśniały zdziwieniem i ciekawością.
— Schumacker! Han z Islandyi! Jakto, Nychol?
— Tylko tyle. Wczoraj rano, na drodze ze Skon-