Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/66

Ta strona została przepisana.

komu karku nie ukręcę, jeśli czwartym więźniem nie był ów młody człowiek. Jego twarz wprawdzie zasłaniało pióro, kapelusz, włosy i płaszcz; przytem miał spuszczoną głowę: ale miał na sobie to samo ubranie, miał te same wielkie buty, tę samą minę... Niech połknę kamienną szubienicę w Skongen, jeśli to nie on! No i cóż ty na to, Bechlio? Czy to nie będzie zabawne, jak nieznajomy ten, który doznał mojej gościnności, teraz zręczności mojej spróbuje?
Uśmiawszy się ze swego dowcipu, ciągnął dalej:
— Zatem, cieszmy się wszyscy i pijmy. Bechlio, daj mi szklankę tego piwa, co drapie gardło, jakby się pilniki piło; wypiję go za moje przyszłe wyniesienie. No, dalej, za zdrowie pana Nychola Orugix, przyszłego wykonawcy królewskiego. Przyznam ci się, stara jędzo, że z przykrością udałem się do miasteczka Noes, aby tam powiesić jakiegoś nędznego złodzieja cykoryi i kapusty. Zastanowiłem się jednak, że trzydzieści dwa askaliny nie były do pogardzenia, a moje ręce nie skalają się tracąc prostych złodzieij i innych łotrów tego rodzaju, dopóki nie zetnę głowy szlachetnego hrabiego, byłego kanclerza i sławnego szatana z Islandyi. Zdecydowałem się więc, w oczekiwaniu na dyplom mistrza królewskiego, wysłać na tamten świat owego biedaka w Noes, i oto — dodał dobywając worek — przynoszę ci, stara, trzydzieści dwa askaliny.
W tej chwili pod wieżą dał się słyszeć trzykrotny odgłos rogu.
— Kobieto — zawołał Orugix zrywając się — to pewnie łucznicy wysokiego syndyka.
Po tych słowach, spiesznie wyszedł i wrócił nie-