Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/87

Ta strona została przepisana.

a Schuraackera powtórnie wtrąci na szafot, z którego już raz go łaskawość króla sprowadziła.
Ethel zadrżała na te złowieszcze słowna; z jej oczu łzy popłynęły strumieniem, zwłaszcza, gdy ojciec jej powstał i zapytał spokojnie:
— Kanclerzu Ahlefeld, podziwiam to wszystko. A czy kazałeś sprowadzić kata?
Nieszczęśliwca, dzieweczka sądziła wtedy, że się już przepełniła czara jej boleści. Myliła się wszakże.
Powstał szósty obwiniony; pełen szlachetności i dumy, odgarnął włosy, które mu twarz zakrywały, a na zapytanie prezesa, odpowiedział głosem pewnym i wyniosłym:
— Jestem Ordener Guldenlew, baron Thorvick, kawaler Danebroga.
Z piersi sekretarza wyrwał się okrzyk:
— Syn vicekrola!
— Syn vicekrola! — powtórzyli wszyscy ze zdumienieniem.
Prezydujący cofnął się ze swojem krzesłem; sędziowie, nawet najbardziej dotąd nieporuszeni, nachylali się w nieładzie jeden do drugiego, jak drzewa miotane dwoma przeciwnemi sobie wiatrami. Wśród publiczności jeszcze większe ujawniło się poruszenie: wdzierano się na kamienne gzemsy i żelazne kraty; tłum cały mówił jakby jednym głosem, a straż, zamiast znaglać do milczenia, okrzykami zadziwienia zwiększała zamęt ogólny.
Nawet serce, przywykłe do nagłych wzruszeń w życiu, nie potrafi pojąć, co się działo w sercu Etheli. Niepodobna opisać tej mieszaniny rozdzierającej ra-