Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/94

Ta strona została przepisana.

— Proszę wybaczyć, wasza łaskawości — przerwał sekretarz — ale ten przepis nie stosuje się do syna wicekróla. Mogłeś pan więc...
— Nie chciałem wyznać, kto jestem.
— Dlaczego? — zapytał prezes.
— Tego powiedzieć nie mogę.
— Pańskie stosunki z Schumackarem i jego córką jasno dowodzą, że uwolnienie ich było celem buntu.
Sehumacker, który dotychczas pogardliwie tylko ruszał ramionami, po tych słowach powstał.
— Uwolnienie mnie i mojej córki? — zawołał.
— Ta piekielna intryga miała i ma za cel potępienie i zgubę moją. Czyż sądzicie, że Ordener przyznałby się do udziału zbrodni, gdyby go nie schwytano w liczbie buntowników? Widzę dobrze, że odziedziczył po swym ojcu jego nienawiść ku mnie. Co zaś do stosunków ze mną i z moją córką, o jakie go podejrzewają, to niech wie ten przeklęty Guldenlew, że i moja córka odziedziczyła po mnie nienawiść dla niego oraz dla całego rodu Guldeniewów i Ahlefeldów!
Ordener westchnął głęboko, a Ethel w duszy zaprzeczyła ojcu, który po wypowiedzeniu słów nienawiści, upadł na ławkę, drżący jeszcze z oburzenia.
— Trybunał to rozsądzi — rzekł prezes.
— Szlachetni sędziowie — przemówił Ordener — słuchajcie mnie. Macie sądzić według sumienia waszego: nie zapominajcie więc, że tylko Ordener Guldenlew jest występny; Schumacker jest niewinny. Ci inni nieszczęśliwi zwiedzeni zostali przez Hacketa, który był moim ajentem. Reszty ja sam byłem sprawcą.