goire, przypatrując się temu, na co dziewczyna patrzała. — Niepodobna przecież, żeby uwagę jéj pochłaniał grymas tego karluka kamiennego, wykutego u wiązadła sklepienia. Do licha! megę porównanie wytrzymać!
Podniósł głos:
— Panienko!
Ona nie zdawała się go słyszéć.
Jął więc jeszcze głośniéj:
— Panno Esmeraldo!
Stracony trud. Myśl młodéj dziewczyny bujała gdzieś indziéj, a głos Gringoire’a nie był mocen przywołać jéj ztamtąd. Na szczęście, koza zainterweniowała. Zaczęła targać z lekka swą panią za rękaw.
— Czego chcesz, Dżali? — spytała żywo cyganka, jakby ocknięta z nienacka.
— Głodną jest — odpowiedział Gringoire, szczęśliw że rozmowę zacząć może.
Esmeralda zabrała się do drobienia chleba, który Dżali jadła skromnie i wdzięcznie z dłoni swéj pani.
Zresztą Gringoire nie dał już jéj wrócić do rozpoczętego wątka marzeń. Na chybił trafił posłał pytanie:
— Więc waszmościanka nie chcesz mię za małżonka?
Dziewczę wlepiło weń oczy i po chwili odrzekło:
— Nie.
— A za kochanka? — ciągnął Gringoire.
Cyganka skrzywiła się po swojemu, i odparła:
— Nie.
— Za swego przyjaciela? — nastawał Gringoire.
Popatrzyła nań raz jeszcze, i odpowiedziała po chwilce zastanowienia:
— Być może.
Owo być może, tak drogie filozofom, ośmieliło Gringoire’a.
— A czy wie jéjmościanka, co to jest przyjaźń? — spytał.
— O, tak — odrzekła cyganka — jest to być siostrą i bratem; dwie dusze stykające się choć nie zlewają się z sobą; dwa palce u ręki.
— A miłość? — pytał daléj Gringoire.
— O! miłość! — zawołała, a głos jéj drżał i oko promieniało.
Miłość, to być we dwojgu, a być tylko jedném. Mężczyna i kobieta stopione w anioła. To niebo.
Piękno rozlewające się po całém obliczu cyganki, gdy to mówiła, szczególnie uderzyło Gringoire’a; wydało mu się, jakoby między tém obliczem a uniesieniem prawie wschodniém słów dziewczyny, zachodziła ścisła jakaś łączność. Jéj usta różane i czyste uśmiechały się
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/100
Ta strona została przepisana.