z bardzo poważnéj strony. Myśl o małym braciszku stała się dlań nie tylko rozrywką, lecz celem nauki. Postanowił poświęcić się całkiem przyszłości chłopca, za którą odpowiadał przed Bogiem, i o żadnéj innéj nie myśląc małżonce, o żadném inném nie marząc dziecięciu, oddać się szczęściu i pomyślności swego brata. Bardziéj więc niż kiedykolwiek polubił swój stan duchowny. Zasługi jego, nauka, stanowisko jako bezpośredniego lennika biskupstwa paryzkiego, na oścież otwierały przed nim podwoje Kościoła. Za szczególną dyspensą Stolicy Apostolskiéj w dwudziestym już roku życia został księdzem, i jako najmłodszy z kapelanów katedry notrdamskiéj otrzymał służbę przy ołtarzu, zwanym altare pigrorum (ołtarzem leniuchów), z powodu późnéj mszy przy nim odprawianéj.
Na tém miejscu, więcéj niż kiedykolwiek zatopiony w ukochanych swych książkach, które opuszczał na godzinkę jedynie dlatego, by pobiedz ku nadziałowi Moulin, szybko stał się przedmiotem szacunku i uwielbienia klasztoru, podziwiającego w nim ową mięszaninę nauki i surowości, tak rzadką w jego wieku. Z klasztoru rozgłos jego, jako uczonego, udzielił się niebawem ludowi, u którego, zwyczajem podówczas nierzadkim, zyskał nawet cokolwiek sławę czarnoksiężnika.
W chwili to właśnie, kiedy ostatniéj niedzieli postnéj śpieszył na służbę przy ołtarzu leniuchów, znajdującym się tuż obok drzwi chóru wychodzącego na nawę, na prawo, w pobliżu obrazu Najświętszéj Panny, w téj właśnie chwili uwagę jego obudziła gromada starych sekutnic, ujadająca do koła tapczana podrzutków.
Zbliżył się wtedy do nieszczęśliwéj małéj istoty, tak nienawistnéj i tak zagrożonéj. Niebezpieczeństwo w którém się biedactwo znajdowało, jego kalectwo, jego opuszczenie, myśl o osieroconym bracie, przywidzenie, które się naraz uczepiło wyobraźni Klaudyusza, że i biedny ten mały Janek mógłby również, w razie jego śmierci, być nędznie rzuconym na deskę podrzutków, wszystko to razem zbiegło się do serca młodego kapłana. Litość niewypowiedziana ścisnęła mu duszę i zabrał z sobą dziecię.
Gdy nieboraka wyciągnął z worka, znalazł go w istocie bezkszałtnym nad wyraz. Bestyjstwo to małe miało brodawkę na oku lewém, głowę zapartą w ramiona, grzbiet powyginany, kość piersiową wystającą, nogi powykręcane; pomimo to wszakże nie wyglądało chorobliwie, a lubo niepodobna było odgadnąć, w jakiém narzeczu bełkotało, krzyk sam przecież oznajmiał zdrowie i siły nielada. Współczucie Klaudyusza wzmogło w się w skutek téj brzydoty; uczynił w swém sercu wotum wychowania dziecięcia, a to przez miłość dla swego brata, i w tym zamiarze, ażeby — jakiekolwiek byłyby w przyszłości błędy Jehanka — miał on za sobą na wszelki przypadek uczynek ów miłosierny, na jego intencyę spełniony. Był to rodzaj zaliczki do-
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/139
Ta strona została przepisana.