Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/151

Ta strona została przepisana.

kruczych, biskup Hugo bezansoński[1], który tam w swoim czasie sztuki czarne wyrabiał. Co mianowicie obejmowała ta celka, nikt nie wiedział; często atoli, śród nocy, gdyś stanął na wybrzeżach Wygonu katedralnego, spostrzedz mogłeś w jéj okienku wydrążoném w tylnéj ścianie wieży, jakieś migotanie światełek czerwonych, dziwnych, to się zjawiających, to niknących, i znów wyskakujących w odstępach czasu krótkich, równomiernych — migotanie zdające się biegać w takt zdyszanych podmuchów mieszka, pochodzące raczéj z płomienia, niż ze światła. W cieniu na téj wyżynie wywierało to skutek dziwny, a poczciwe kumoszki mówiły wtedy do siebie: „To archidyakon dmucha! piekło skrzy się tam w górze!“
Rzecz dobrze zważywszy, nie było jeszcze w tém wszystkiém wielkich dowodów czarnoksięztwa; tém niemniéj przecież dymu akurat miałeś na tyle, by przypuszczenie o obecności ognia mogło być uzasadnioném; zwłaszcza gdy i tak już imię archidyakona strasznym a głuchym śród gminu tętniło rozgłosem. Ze swojéj strony jednak zmuszeni jesteśmy powiedziéć, że nauki egipskie, nekromancya, magia, nawet najbielsza i najniewinniejsza, nie znały wroga odeń zaciętszego i oskarżyciela nielitościwszego przed obliczem wielebnych officyałów Najświętszéj Panny paryzkiéj. Ale, czy to był wstręt szczery, czy udana tylko gra łotra krzyczącego: hej! na pomoc! trudno już było archidyakonowi w każdym razie rozpędzić chmurki podejrzeń z czoła uczonych mężów kapituły, która go uważała za duszę zbłąkaną w przedsionkach piekła, zapadłą w jaskinię kabalistycznych praktyk, tłukącą się śród mroku potajemnych nauk. A i lud także nie dał się wyprowadzić w pole: kto choć trochę posiadał przenikliwości, brał wręcz Quasimoda za djabła, a Klaudyusza Frollo za czarnoksiężnika. Widoczném było, że dzwonnik obowiązany był służyć arechidyakonowi przez pewien tylko okres czasu, po upływie którego porwać miał jego duszę w zamian za ziemskie myto. Ztąd téż archidyakon, pomimo nadzwyczajnéj surowości życia, krzywém okiem widziany był u ludzi z gruntu świątobliwych, i nie znalazłbyś węchu na tyle w pobożności niewyćwiczonego, iżby ci takowy od razu nie zwietrzył, co się to święciło pod tą sutaną na piersi i pod wyłysiałą czaszką na karku.

W gruncie, jeżeli wraz z laty w sumieniu jego rzeczywiście potworzyły się głębokie jakie rozpadliny, to już niezawodnie coś podobnego w sercu jego mieścić się musiało. Tak przynajmniéj wypadało wnosić z rozglądu po téj twarzy oryginalnéj, na któréj żaden promień duszy nie lśnił inaczéj, jeno jakby skróś mgły ciemne. Bo i zkądby mu ta wczesna łysina na głowie? Zkąd te zadumy ciężkie

  1. Hugo II de Bisuncio, 1326 — 1332.(Przyp. autora.)