ujrzał przez okno urwipołciów przeciągających z podrwiwającemi minami, czterech po czterech, w kurtkach a bez bielizny, w kołpakach bez denek, z sakwami i butelkami u boku? A może to było niejasne przeczucie tych trzystu siedmdziesięciu liwrów, szesnastu soldów, ośmiu denarów, które w rok potém następca Ludwika XI, król Karol VIII odtrąci od dochodów kasztelanii? Czytelnik może zrobić wybór; co do nas bylibyśmy skłonni mniemać najprościéj, że dygnitarz dlatego w złém się znajdował usposobieniu, że się w usposobieniu złém znajdował.
Zresztą, było to nazajutrz po uroczystości, dzień nudów dla wszystkich, szczególniéj zaś dla potentata powołanego do sprzątania wszelkich owych nieczystości (w przenośném i aktualném słowa znaczeniu), które po sobie uroczystość w Paryżu zostawia. Do tego zaś jeszcze przypadało akurat i posiedzenie w Wielkim-Kasztelu. Owóż, rzecz to powszechnie znana, że sędziowie tak zwykle urządzają swoje humory, ażeby się takowe objawiały najpunktualniéj w dniach rokowych. W ten sposób zawsze jest na kogo wylać przynajmniéj niezadowolenie i złość swoją, w imię króla, prawa i sprawiedliwości.
Posłuchanie wszakże zaczęło się bez pana paryzkiego. Sprawy odprawiali, wedle zwyczaju, jego zastępcy na wydziale cywilnym, kryminalnym i partykularnym; i już od ósméj godziny z rana kilka tuzinów mieszczan i mieszczek, zebranych w Podwalu zamkowém i spakowanych w ciemnym kątku izby posłuchalnéj, między mocném odgrodzeniem dębowém a ścianą, z uszczęśliwieniem wielkiém przyglądało się pociesznemu i urozmaiconemu widowisku sprawiedliwości cywilnéj i kryminalnéj, wymierzanéj w sposób nieco zgmatwany i całkiem przypadkowy przez mistrza Floryana Barbedienne, audytora Kasztelu, zastępcę J. W. pana paryzkiego.
Izba była mała, nizka, sklepiona. Stół zasłany kobiercem z herbownemi liliami znajdował się w głębi, wraz z wielkiém rzeźbioném krzesłem dębowém, dla kasztelana przeznaczoném, a próżném, i z prostym stołkiem na lewo dla audytora mistrza Floriana. Poniżéj siedział pisarz sądowy i od niechcenia wodził piórem po papierze. Naprzeciw mieścił się gmin; około zaś stołu i przy podwojach, stała służba starościńska w opończach z kamlotu fioletowego w krzyżyki białe. Dwaj woźni posłuchalni-mieszczańskiéj, w kontuszach wszechświętnych przez pół szkarłatnych i szafirowych, trzymali się przy nizkich zamkniętych drzwiach, widzialnych w głębi, po tamtéj stronie stołu. Jedno jedyne okno ostrołukowe, wązko zaciśnięte w grubym murze, bladym promieniem stycznia oświecało dwie dziwaczne postacie: skrzywionego kamiennego biesa, rzeźbionego u kluczowéj cegły sklepienia w kształt haka od lampy, i sędziego siedzącego w głębi izby na herbownych liliach.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/177
Ta strona została przepisana.