chego miał się zatrzymać. Bóg sam tedy wié tylko, gdzie i kiedy wy lądowałby mistrz Floryan, rozmachany w ten sposób na wszystkich wiosłach elokwencyi, gdyby się naraz nie rozwarły były nizkie podwoje w głębi izby i nie wszedł przez nie sam Kasztelan.
Za jego zjawieniem się mistrz Floryan nie urwał ani na chwilę, lecz uczyniwszy w też pędy pół obrotu na piętach, i w Kasztelana mierząc oracyą, któréj gromy spadały przed chwilą na Quasimoda:
— Miłościwy Panie: — rzekł — żądam na obecnego tu oskarżonego takiéj kary, jaką się spodoba Waszéj Miłości naznaczyć, a to za ciężką i rozmyślną obrazę sprawiedliwości.
I usiadł cały zdyszany, ocierając wielkie krople potu, spadające mu z czoła, niby łzy duże na leżące przed nim dokumenta. J. W. Robert d’Estouteville ściągnął brwi i skinął na Quasimoda w sposób tak rozkazujący i znaczący, że głuchy i jednooki garbus zrozumiał nareszcie, że tu o coś przecie chodzi.
Surowo doń Kasztelan przemówił.
— Cóżeś to zrobił, łajdaku, żeś się tu dostał?
Biedaczysko, przypuszczając że Kasztelan pyta go o nazwisko, przerwał milczenie, w jakiém się zwykle zamykał, i odrzekł głosem chrapliwym i zduszonym:
— Quasimodo.
Odpowiedź tak się mało stosowała do pytania, że huczne śmiechy poczęły znowu obiegać izbę, a Imci Pan Robert zawołał czerwieniejąc od gniewu:
— To i ze mnie szydzisz sobie, huncwocie jakiś?
— Dzwonnik katedry Najświętszéj Panny — powiedział na to Quasimodo, mniemając że chodzi o wytłómaczenie sędziom, czém się zajmuje.
— Dzwonnik Najświętszéj Panny! — krzyczał Kasztelan, który, jakeśmy to zauważyli, od samego już rana w dostatecznie kiepskiém był usposobieniu, i wcale nie potrzebował tak dziwacznych odpowiedzi dla zaostrzenia swéj złości. — Dzwonnik Najświętszéj Panny! Ja ci na karku każę wyprawić dzwonienie bizunami, na wszystkich placach i rogach ulic Paryża. Słyszysz, szelmo ty ostatnia?
— Jeśli o wiek mój chodzi wielmożnemu panu — rzekł Quasimodo — to sądzę, że na Św. Marcin skończę lat dwadzieścia.
Tego już było zanadto; Kasztelan nie mógł wytrzymać.
— A, to ty z władzy kasztelańskiéj drwisz, nikczemniku? Poczekajże! Hej, mości panowie pachołkowie rzemienni, zaprowadzić mi tego łotra pod pręgierz grevski. Godzinę całą nabojów i koła! Ja mu pokażę, serce przenajświętsze! Obwieścić mi wyrok obecny, w asystencyi czterech trębaczów przysięgłych w siedmiu starostwach wicehrabstwa paryzkiego.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/182
Ta strona została przepisana.