Pisarz wziął się natychmiast do formułowania sentencji.
— A święty żywocie Pański! to mi dopiéro sąd, co się zowie! — zawołał ze swego kątka żak Jehan Frollo du Moulin.
Kasztelan się odwrócił i po raz drugi przeszył Quasimoda wzrokiem płomienistym.
— Słyszałem, zdaje mi się, że zbrodniarz wyrzekł żywocie Pański! Mości pisarzu, dodaj dwanaście denarów paryzkich, jako grzywnę za zaklęcie, któréj połowę odesłać do skarbca Św. Eustachego. Szczególniejsze mam do Św. Eustachego nabożeństwo.
W minut kilka wyrok był spisany. Treść jego brzmiała krótko i zwięźle. Obyczajowe prawa kasztelanii i wice-hrabstwa paryzkiego nie były wówczas jeszcze poprzerabiane i pogmatwane przez marszałka Thibaut Baillet i Rogera Barmne, adwokata królewskiego; nie zaciemniała ich gęsta owa puszcza procedur i ceregieli, jaką dwaj prawnicy zasieli tu w początkach wieku XVI. Wszystko w nich było jasne, wyraźne, proste, bez zachodu i kłopotu. Szło się prosto do celu; ani jednego nigdzie kruczka; od pierwszego wejrzenia wszędzie jak na dłoni widziałeś czysto i równo wytknięte ścieżyny, u końca których miałeś pręgierz, szubienicę lub torturę. Nie łudziłeś się przynajmniéj po drodze.
Pisarz podał wyrok Kasztelanowi, który przyłożywszy doń pieczęć, wyszedł wraz do dalszych izb posłuchalnych, w nastroju ducha wiele dobrego obiecującym na dzień ten wszystkim paryzkim więzieniom i strażnicom. Jehan Frollo i Robert Poussepain aż usta sobie rękawami zapychali. Quasimodo spozierał dokoła wzrokiem obojętnym a zdziwionym.
W chwili jednakże, gdy mistrz Floryan Barbedienne, odczytawszy z kolei wyrok, zabierał się do podpisania onego, pisarz tknięty litością dla skazanego nieboraka, a sądząc, że dlań wyjedna niejakie zmniejszenie kary, nachylił się jak mógł najbliżéj do ucha audytora i powiedział wskazując na Quasimoda:
— Człowiek ten, wielmożny sędzio, głuchym jest.
Liczył, że wspólnictwo to w ułomności obudzi uwagę i łaskę mistrzą Floryana dla skazanego. Ale najprzód, jakeśmy o tém nadmienili, mistrz Floryan bardzo mało dbał o to, by się spostrzegano na jego głuchocie. Powtóre zaś, słuch tak rzeczywiście miał tępy, że ani jednego wyrazu z odezwania się pisarza nie schwycił. Chciał pomimo to pokazać, że doskonale posłyszał zrobioną uwagę i odrzekł:
— Czy tak? to co innego; nie wiedziałem o tém. W takim razie dorzuć waszmość drugą jeszcze godzinkę u pręgierza!
I podpisał wyrok w ten sposób ulżony.
— O to to to! — powiedział Robek Poussepain, który od wczoraj-
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/183
Ta strona została przepisana.