obiegały po mieście straszliwe pogłoski o skradzionych dzieciach, o odciętych mieszkach, o jedzeniu ludzkiego ciała. Rozsądni mówili wartogłowom: — „Nie chodźcie tam“, — a sami tymczasem ukradkiem pod namioty zaglądali. Był to szał. Prawda jest zresztą, że co tam słyszeli, nawet kardynała zadziwić mogło. Matki tryumfowały, bo cyganki wyczytywały na rękach ich dzieci najrozmaitsze cuda spisane w języku pogańskim i tureckim. Jedno miało być cesarzem, drugie papieżem, inne wodzem. Biedna Perełka uległa także pokusie; i ona zapragnęła wiedziéć, czyją jest matką, i czy czasami piękna jéj Anielka nie będzie cesarzową Armenii, lub czémś w tym guście. Poniosła więc je do cyganów, a cyganki dawajże się nią zachwycać, całować czarnemi swemi ustami, podziwiać jéj małą rączkę, ku wielkiéj, niestety! radości matki. Wynosiły szczególniéj małe jéj nóżki i ładne trzewiczki, Dziewczynka nie miała jeszcze roku; ale już szczebiotała, śmiała się do matki, jak opętana, była okrąglutką, pulchniutką i robiła minki tak czarujące, że choć do rany przyłóż! Widok cyganek przestraszył ją i biedactwo się rozpłakało. Matka ucałowała dziecinę i odeszła uradowana z przyszłości, jaką wróżbiarki przepowiedziały jej Anielce. Przeznaczono jéj było stać się pięknością nad pięknościami, wcieloną cnotą, królową. Perełka wróciła tedy do swojéj chałupki przy ulicy Ciężko-Smutnéj dumna, że wniosła do niéj królową. Nazajutrz, korzystając z chwili, kiedy dziecko spało na jéj łóżku (bo sypiała zawsze z niém razem), zostawiła drzwi lekko przymknięte i pobiegła do sąsiadki, mieszkającéj przy ulicy Séchesserie opowiedziéć, jak to przyjdzie dzień, w którym Anielce posługiwać będą u stołu król Angielski i książę Etyopii, oraz wiele innych niespodzianek. Z powrotem, nie słysząc na schodach krzyku dziecka, pomyślała sobie: „Dobrze! mała się nie przebudziła“. Drzwi znalazła więcéj roztwarte, niźli zostawiła przy wyjściu; miała jednak siły biedna matka próg przestąpić i podbiedz do łóżka.... Dziecka na niém nie było. Po Anielce nic nie zostało, nic, okrom ładnego małego trzewiczka. Matka wypadła z pokoju, zleciała ze schodów i zaczęła głową tłuc o ściany. „Moje dziecko! — wrzeszczała — u kogo moje dziecko? kto wziął moje dziecko?“ Ulica była pustą, dom odosobniony; nikt jej nie odpowiadał. Chodziła po mieście, przebiegała ulice dzień cały, szalona, nieprzytomna, straszna, wietrząc u drzwi i okien, jak dzikie zwierzę po stracie swych małych. Zadyszana, z rozpuszczonemi włosami, przerażająca, z oczami których ogień suszył jéj łzy, zatrzymywała przechodniów, wołając: „Moja córka! moja córka! moja śliczna mała Anielka! będę niewolnicą tego, kto mi odda moją córkę, sługą jego psa, serce mu oddam na pożarcie, jeżeli zechce“. Spotykając proboszcza z Saint-Rémy, rzekła do niego: „Księże proboszczu, będę paznogciami orała ziemię, ale wróć mi moje dziecko!“ Był to
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/195
Ta strona została przepisana.