— I dobrześ robiła, tak uciekając przed chwilą razem z Eustaszkiem, bo ci oto są także z Polonii.
— Wcale nie — odparła Gerwaza — ci przyszli z Hiszpanii i z Katalonii.
— Z Katalonii? to być może — odrzekła Oudarda. — Polonia, Katalonia, Walonia; ile razy się mówi o tych trzech prowincyach, zawsze biorę jednę za drugą. W każdym razie nie ulega wątpliwości, że są to cyganie.
— I mają zęby aż nadto długie, by pożerać małe dzieci — dodała Gerwaza. — Nie dziwiłabym się wcale, gdyby i Esmeralda kosztowała czasami téj potrawy, pomimo swojéj małéj buzi. Jéj biała koza jest zbyt mądrą, jak na zwierzę; musi w tém być cóś nieczystego.
Mahietta szła milcząca, pogrążona w marzeniu, które jest niejako przedłużeniem każdego bolesnego opowiadania, i które ustaje dopiéro, kiedy już przejmie i poruszy wszystkie struny i zakątki serca.
Po chwili Gerwaza odezwała się do niéj:
— I nie można było dowiedziéć się, co się stało z Perełką?
Mahietta nie nie odpowiedziała. Gerwaza powtórzyła pytanie, potrząsając ją za rękę i nazywając po imieniu. Mahietta jakby się przebudziła z zamyślenia.
— Co się stało z Perełką? — rzekła, powtarzając machinalnie wyrazy, których wrażenie było zupełnie świeżém w jéj uchu; a następnie, czyniąc wysilenie, ażeby zrozumiéć znaczenie swych własnych słów, dodała z żywością:
— A to dla wszystkich pozostało tajemnicą.
Po krótkiéj przerwie znów ciągnęła daléj:
— Jedni widzieli ją o zmroku wychodzącą z Reims przez bramę Fléchembault; inni zaś powiadają, że wyszła nad rankiem przez starą bramę Basée. Pewien żebrak znalazł jéj złoty krzyżyk zawieszony na kamiennym krzyżu śród pola gdzie się jarmark odbywa. Ten to właśnie klejnot był przyczyną jéj zguby w r. 61. Pochodził od wicehrabiego de Cormontreuil, jéj pierwszego kochanka. Nigdy przedtém, pomimo największéj nędzy, Perełka nie chciała się go pozbyć. Ceniła go nad życie. To téż, kiedyśmy się dowiedziały o porzuceniu tego krzyżyka, domyśliłyśmy się wszystkie od razu że umarła. Jednakże są ludzie w Cabaret-les-Vautes, którzy utrzymują, że widzieli ją idącą boso po żwirze na drodze do Paryża. Ale w takim razie musiałaby wyjść przez bramę Vesle; i jakże tu pogodzić te wszystkie tak różne zdania. Co do mnie, sądzę że rzeczywiście wyszła przez bramę Vesle w drogę na drugi świat.
— Nie rozumiem cię — rzekła Gerwaza.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/197
Ta strona została przepisana.