myśli od Szczurzéj-Jamy, i zamierzane przez nie odwiedziny nie miałyby miejsca, gdyby tłusty sześcioletni Eustaszek, którego Mahietta ciągnęła za rękę, nie przypomniał im celu ich wycieczki:
— Mamo! — zawołał, jak gdyby instynkt go był uprzedził, że Szczurza-Jama znajduje się tuż za nim — czy mogę teraz jeść placek?
Gdyby Eustaszek był nieco przezorniejszym, czyli właściwie mówiąc mniéj łakomym, byłby zaczekał na powrót do domu do swego ojca Andrzeja Musnier przy ulicy Walencyi, i wtedy dopiéro, odgrodziwszy placek od Szczurzéj-Jąmy dwoma ramionami Sekwany i pięcioma mostami Grodu, byłby śmieléj wyrzekł nieśmiałe pytanie: „Mamo, czy mogę teraz jeść placek?“
Ale to samo zagadnienie bardzo nieroztropne w chwili, kiedy z ust Eustaszka akuratnie wyszło, obudziło tylko uwagę Mahietty.
— Ale, ale — wykrzyknęła — zapominamy o worecznicy. Pokażcież mi waszą Szczurzą-Jamę, niechże tam oddam placek.
— Zaraz — odrzekła Oudarda — miłosierny to będzie uczynek.
Taki obrót rzeczy wcale nie zadawalał Eustaszka.
— Tak-że! to mój placek — zawołał, dotykając uszami obu ramion, co w podobnym wypadku bywa największą oznaką niezadowolenia.
Kobiety zawróciły się nazad, a gdy przystąpiły do domu Wieży-Rolandowéj, Oudarda rzekła do swoich towarzyszek:
— Nie zbliżajmy się wszystkie trzy naraz do otworu, aby nie przestraszyć worecznicy. Udawajcie obie, że czytacie Dominus w brewiarzu, podczas gdy ja będę patrzała przez okienko; worecznica zna mię trochę. Uprzedzę was, kiedy będziem mogły podejść.
Sama stanęła przy okienku. W chwili, gdy wzrok jéj przeniknął wewnątrz, głęboka litość zasępiła jéj rysy, a wesoła ta i otwarta twarz tak nagle zmieniła swój zwykły wyraz i kolor, jak gdyby z pod promienia słonecznego przeszła pod promień księżyca; oko zabiegło łzą, usta złożyły się jakby do płaczu. Po chwili skinęła na Mahiettę.
Mahietta zbliżyła się wzruszona, w milczeniu i na palcach; rzekłbyś, że idzie do łóżka umierającego.
Widok przedstawiający się oczom dwóch kobiet, które nieruchome i nieme, patrzały przez zakratowane okienko Szczurzéj-Jamy, był w saméj rzeczy smutnym.
Cela wązka, szersza niż wysoka, sklepiona w ostrołuk, miała pewne podobieństwo do wnętrza wielkiéj mitry biskupiéj. W kącie, na gołéj kamiennéj podłodze, siedziała skulona kobieta. Podbródek miała oparty na kolanach, które skrzyżowanemi rękami silnie przyciskała do piersi. Tak skurczona, ubrana w brunatny wór, którego szerokie fałdy ją całą okrywały, ze spadającemi aż do nóg włosami, przedstawiała na pierwszy rzut oka dziwną postać, występującą
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/199
Ta strona została przepisana.