wet znalazła się w tłumie miłosierna jaka dusza mieszczanina lub mieszczanki, chcąca podać szklankę wody téj nieszczęśliwéj istocie cierpiącéj, przesąd wstydu i hańby, panujący w około pręgierza, cofnąłby dobrego Samarytanina.
Po kilku chwilach Quasimodo powiódł po tłumie rozpaczliwym wzrokiem, i powtórzył głosem jeszcze bardziéj rozdzierającym:
— Wody!
Wszyscy w śmiech.
— Wypij to! — krzyknął Robek Poussepain, ciskając mu w twarz gąbkę umaczaną w rynsztoku. Masz, podły garbusie! jestem twoim dłużnikiem.
Jakaś kobieta palnęła go kamieniem w głowę.
— To cię nauczy budzić nas w nocy przeklętém twém dzwonieniem.
— No cóż! synu — wrzeszczał sparaliżowany żebrak, starając się ugodzić go swoją kulą — czy będziesz jeszcze rzucał na nas czar) z wieży Najświętszéj Panny?
— Oto naczynie do picia! — mówił człowiek jakiś, ciskając mu w pierś rozbitym dzbankiem. Tyś winien, że moja żona, koło któréj tylko przeszedłeś, porodziła dziecko z dwiema głowami!
— A moja kotka, kota z sześcioma nogami! — dodała stara baba rzucając dachówką.
— Wody! — powtórzył poraz trzeci Quasimodo.
W téj chwili ujrzał, jak się tłuszcza rozstępowała. Młoda dziewczyna, dziwacznie ubrana, wyszła z tłumu. Szła w towarzystwie małéj kozy białéj ze złoconemi rogami, a w ręku niosła bębenek góralski.
Zaiskrzyło oko Quasimoda. Była to ta sama cyganka, którą usiłował porwać poprzedniéj nocy, i czuł, chociaż niewyraźnie, że ten właśnie napad karano go teraz; co zresztą było błędem, gdyż karano go tylko za to, że miał nieszczęście być głuchym i że był sądzony przez głuchego. Nie wątpił, że cyganka przychodzi wywrzéć na nim swą zemstę, jak i wszyscy inni.
W saméj rzeczy, ujrzał ją szybko wbiegającą po wschodach. Gniew dusił go. Chciałby rozwalić pręgierz, i gdyby błyskawica jego oka miała władzę pioruna, cyganka byłaby w proch obróconą, zanimby wstąpiła na pomost.
Młoda dziewczyna, nie wyrzekłszy ani słowa, zbliżyła się do pacyenta, który się napróżno silił uniknąć jéj zbliżenia, a odwiązując od swego paska flaszkę, podniosła ją łagodnie do spiekłych ust nieszczęśliwego.
Wtedy to oko, tak dotychczas suche i spalone, zabiegło dużą łzą, która spłynęła po potwornéj, skurczonéj rozpaczą twarzy. Była to, być może, pierwsza łza, jaką nieszczęśliwy wylał w swém życiu.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/210
Ta strona została przepisana.