lumbą de Gaillefontaine, małą de Champehevrier; wszystkie córki rodzin krajowi znanych, a zgromadzone w téj chwili u owdowiałéj pani de Gondelaurier, z powodu jaśnie pana de Beaujeu i jego małżonki, mających przybyć do Paryża w kwietniu, w celu wybrania towarzyszek honorowych dla Jéj książęcéj mości Małgorzaty, przyszłéj żony Delfina Francyi, którą mieli Flamandczycy odprowadzić aż do Pikardyi. Otóż, cała okoliczna szlachta starała się o ten zaszczyt dla swych córek, i wielu panów zawczasu przywiozło je lub przysłało do Paryża. Te, o których mowa, zostały powierzone przez swych rodziców pieczy przezornéj i sędziwéj pani Aloizy de Gondelaurier, wdowy po dawnym naczelniku halebardników królewskich, mieszkającéj ze swoją jedynaczką w domu przy placu Najświętszéj Panny, w Paryżu.
Balken, gdzie się znajdowały młode dziewczyny, łączył się z pokojem bogato obitym skórą flamandzką koloru płowego ze złotemi ozdobami. Belki, przecinające powałę równolegle, bawiły oko niezliczoną ilością rzeźb malowanych i złoconych. Na szafach lśniły się pyszne emalie; fajansowy łeb dzika uwieńczał wspaniały kredens, którego stopnie świadczyły, że gospodyni domu była żoną lub wdową po udzielnym panu. W głębi, obok wysokiego komina zasianego herbami od góry do dołu, bogatym fotelu z czerwonego aksamitu, siedziała pani de Gondelaurier, któréj pięćdziesiąt pięć lat równie wyraźnie odbijały na jéj sukni, jak i na twarzy. Przy niéj stał młody człowiek, postawy dosyć okazałéj, chociaż tchnącéj próżnością, jeden z tych młodzików, którzy podobają się wszystkim kobietom, ale na widok których ludzie poważni i fizyognomiści wzruszają ramionami. Ten młody kawaler miał na sobie świetny ubiór kapitana straży królewskiéj, ubiór zbyt podobny do stroju Jowisza, skreślonego w pierwszéj księdze powieści, abyśmy potrzebowali nudzić czytelnika powtórnym jego opisem.
Panny zajmowały część balkonu i część pokoju, siedząc jedne na poduszkach z utrechtskiego aksamitu ze złotemi frendzlami, inne na stołkach z dębowego rzeźbionego drzewa. Każda z nich trzymała na kolanach róg szerokiéj igiełkowéj tkaniny, nad która wspólnie pracowały i któréj spory kawał rozciągał się na pokrywającym posadzkę dywanie.
Rozmawiały z sobą tym głosem szepczącym i temi pół-uśmiechami stłumionemi, jakich zwykle używają dziewczęta, śród których znajduje się młody mężczyzna. Młodzian zaś, którego obecność wprowadzała w grę wszystkie te kobiece miłości własne, zdawał się być zupełnie na to obojętnym, podczas bowiem gdy piękne panny na wyścigi starały się ściągnąć na siebie jego uwagę, rotmistrz z wielkiém zajęciem czyścił łosiową rękawicą klamrę u swego pasa.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/213
Ta strona została przepisana.