Od czasu do czasu stara dama zwracała się ku niemu z rozmową cichą, a on odpowiadał jak mógł najgrzeczniéj, ze starannością wymuszoną i dość niezręczną. Uśmiechy, znaki porozumienia pani Aloizy, spojrzenia jakie rzucała ukradkiem na swoją córkę Lilię, szepcząc do kapitana, jasno mówiły, że chodziło tutaj o zaręczyny, o ślub, zapewne blizki, między młodym człowiekiem a Lilią. Z drugiéj strony, zakłopotana oziębłość oficera była oczywistym dowodem, że miłość wcale go nie zajmuje. Cała jego postawa wyrażała obowiązek powinny i znudzenie, któreby dzisiejsi nasi obozowi podporucznicy wymownie określili wykrzyknikiem: „psia-ż to pańszczyzna!”
Pocziwa dama, bardzo rozkochana w swéj córce, jak każda zresztą matka, nie spostrzegała wcale téj obojętności oficera i nie przestawała wychwalać przed nim niezrównanéj zręczności, z jaką Lilia igłą dziergała, lub motek swój rozwijała.
— Patrz, kuzynku — rzekła przyciągnąwszy go do siebie za rękaw i szepcząc mu na ucho — patrz na nią! teraz się nachyla.
— W saméj rzeczy — odrzekł. młody człowiek i znów się pogrążył w chłodne i roztargnione milczenie.
Po chwili trzeba się było znowu nachylić, a pani Aloiza ciągnęła:
— Czy widziałeś kiedy twarzyczkę milszą i weselszą od twarzyczki swój narzeczonéj? Czy podobna być bielszą i miéć ładniejsze jasne włosy? a ręce, jakie wykończone! a szyja, czyż nie przybiera zachwycających kształtów szyi łabędziéj? Jakże ci niekiedy zazdroszczę! i jakżeś szczęśliwy, żeś mężczyzną, swawolniku! Nieprawdaż, że moja Lilia jest piękną jak bogini i że szalejesz za nią?
— Bez wątpienia — odpowiedział kapitan, myśląc zupełnie o czém inném.
— Ależ przemów do niéj — rzekła nagle pani Aloiza, popychając go naprzód — powiedzże jéj cokolwiek; stałeś się zbyt nieśmiałym.
Możemy upewnić czytelników, że nieśmiałość nie była ani cnotą, ani wadą kapitana. Spróbował jednak uczynić to, czego od niego żądano.
— Piękna kuzynko — rzekł podchodząc do Lilii — powiedz mi, co przedstawia ten deseń, według którego wyszywasz?
— Piękny kuzynie — odparła tonem urazy Lilia — już ci to powiedziałam trzy razy: grotę Neptuna.
Widoczném było, że Lilia wiedziała lepiéj niż jéj matka, co znaczyło oziębłe postępowanie kapitana. Ten ostatni uczuł potrzebę zawiązania dłuższéj niby rozmowy.
— I dla kogoż ta neptunerya? — zapytał.
— Dla opactwa Św. Antoniego des Champs — rzekła Lilia nie podnosząc Oczu.
Kapitan dotknął się palcami brzegu tkaniny.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/214
Ta strona została przepisana.