— Cóż to za jeden, piękna kuzynko, ten gruby rycerz, dmący z całych sił w trąbę?
— Jest-to Tryton — odpowiedziała.
Krótkie odpowiedzi Lilii tchnęły zawsze pewném zagniewaniem. Młody człowiek pojął, że konieczném było powiedziéć jéj coś na ucho, jakieś głupstwo, jakąś grzeczność; byle co. Nachylił się więc, ale nie mógł znaleźć w swej wyobraźni nie czulszego i nie bardziéj romansowego nad to:
— Dlaczego twoja matka nosi ciągle fałdzisty stanik z herbami, jak nasze babki z czasów Karola VII? — Powiedz-że jéj piękna kuzynko, że to nie należy do wykwintności dzisiejszéj, a te klamry i wawrzyny wyszyte herbownie na sukni, czynią ją podobną do chodzącego ekranu od komina? Przysięgam ci na honor, że dzisiaj nikt już nie siada tak na swéj tarczy.
Lilia podniosła piękne swe oczy pełne wyrzutu:
— I to już wszystko, na co mi przysięgasz? — wymówiła półgłosem.
Tymczasem poczciwa pani Aloiza, uradowana widokiem młodéj szepczącéj z sobą pary, mówiła sama do siebie, bawiąc się oprawą swéj książki do nabożeństwa:
— Co za rozczulający obraz miłości!
Kapitan, coraz bardziéj zakłopotany, uczepił się znowu tkaniny:
— Prawdziwie cudowna robota! — zawołał.
Korzystając z tego wykrzykniku, Kolumba de Gaillefontaine, także piękna blondynka o białéj cerze, w sukni z niebieskiego adamaszku, odważyła się przemówić słówko do Lilii w nadziei, że kapitan jéj odpowie.
— Kochana Gondelaurier — rzekła — czy widziałaś kobierce w pałacu la Roche-Guyon?
— Czy to nie ten pałac, do którego przytyka ogród Luwru? — wtrąciła śmiejąc się Dyana de Christeuil, która mając ładne ząbki, szczerzyła niemi bezustanku.
— I gdzie się znajduje duża stara wieża dawnego okopu paryzkiego? — dodała Amelotta de Montmichel, śliczna brunetka, kędzierzawa i świeża, mająca zwyczaj wzdychać, tak jak Dyana śmiać się, nie wiedziéć dlaczego.
— Moja droga Kolumbo — odezwała się pani Aloiza — czy chcesz mówić o pałacu, który należał do pana de Baqueville, za panowania króla Karola VI? — są tam w istocie pyszne kobierce.
— Karol VI! Karol VI! — mruknął młody kapitan, pokręcając wąsa. — Mój Boże! jak staruszka pamięta dawne czasy!
Pani de Gondelaurier mówiła dalej:
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/215
Ta strona została przepisana.