gdybyś rękawkiem przykryła swą rękę, jak przyzwoitość nakazuje, słońce mniéjby ją spiekło.
Był to w istocie widok godny rozumniejszego niż Phoebus widza, widok urodziwych tych panien, — gdy rozjątrzone z jadowitemi językami, wiły się niby gadziny w około ulicznéj tancerki; okrutne i zarazem pełne uprzedzającéj niby to dobroci, z szyderstwem grzebały, szperały w jéj ubogim i dziwacznym stroju z rozmaitych błyskotek i grzechotek; nie szczędziły śmiechów, naigrawań się, poniżeń, szyderstwa, wyniosłéj łaskawości, gniewnych spojrzeń. Wszystko to razem sypało się na cygankę jak grad. Rzekłbyś, że masz przed sobą młode owe Rzymianki, które bawiły się zanurzając złote szpilki w pierś pięknéj niewolnicy. Patrzyłeś, zdawało się, na zwinne charcice na polowaniu, z rozdętemi nozdrzami, z iskrzącemi się oczyma, skaczące w około biednéj sarny, do któréj oko pana dotknąć się im nie pozwala.
Zresztą, czémże była, w obec tych panien z wielkich domów, jakaś biedna tancerka z publicznego placu? Nie zdawały się wcale zważać na jéj obecność, i mówiły o niéj przed nią, do niéj saméj, głośno, jakby o jakimś przedmiocie podrzędnym, dość sobie brudnym a niebrzydkim.
Cyganka nie była nieczułą na te ukąszenia. Od czasu do czasu rumieniec wstydu, błyskawica gniewu, zapalały jéj policzki i oczy; nieraz już pogardliwa odpowiedź była na jéj ustach; jéj twarzyczka przybierała znajomy czytelnikowi wyraz niecierpliwości; ale pozostawała nieruchomą, zatrzymując na Phoebusie spojrzenie pełne poddania się, smutku i słodyczy. Spojrzenie to drgało także szczęściem i czułością. Rzekłbyś, że się dziewczę hamuje z bojaźni, aby jéj nie wypędzono.
Phoebus tymczasem śmiał się i bronił cygankę tonem, w którym przebijała się zuchwałość i litość.
— Pozwól im mówić co chcą, mała! — powtarzał, dzwoniąc złotemi ostrogami. — Zapewne, twój strój jest trochę dziwaczny i dziki, ale cóż to znaczy dla tak pięknéj jak ty dziewczyny?
— Mój Boże! — zawołała jasnowłosa de Gaillefontaine z gorzkim uśmiechem, prostując łabędzią swą szyję — widzę, że panowie oficerowie straży królewskiéj łatwo się zapalają do ładnych oczu cygańskich.
— Dlaczegóżby nie? — odparł Phoebus.
Na tę odpowiedź, rzuconą niedbale przez kapitana, wszystkie zaczęły się śmiać, i Kolomba, i Dyanna, i Amelotta i Lilia, w oku któréj jednocześnie zabłysła łza.
Cyganka, która po słowach Kolumby de Gaillefontaine spuściła
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/221
Ta strona została przepisana.