— O! to czarownica! — Głos zaś jeszcze bardziéj gorzki dodał w głębi jéj serca: — To rywalka!
Upadła zemdlona.
— Moja córka! moja córka! — krzyknęła przestraszona matka. — Precz, cyganko piekielna!
Cyganka w mgnieniu oka zebrała nieszczęśliwe litery, skinęła na Dżali i wyszła przez jedne podwoje, podczas gdy przez drugie wynoszono Lilię.
Kapitan Phoebus, pozostawszy sam, wahał się przez chwilę między jednemi a drugiemi drzwiami; poczém udał się za cyganką.
Księdzem, którego młode panny spostrzegły na szczycie północnéj wieży, pochylonego nad placem i uważnie przypatrującego się tańczącéj cygance, był rzeczywiście archidyakon Klaudyusz Frollo.
Czytelnicy nasi nie zapomnieli zapewne tajemniczéj celi, jaką archidyakon wybrał dla siebie w téj wieży. (Dodam nawiasem, że nie wiem, czy to nie jest czasami ta sama, któréj wnętrze dziś jeszcze oglądać można przez kwadratowe od wschodu okienko, znajdujące się na wysokość człowieka — tuż przy saméj niemal platformie, zkąd wzbijają się wieże dzwonniczne; klatka zupełnie teraz goła, pusta i oszarpana; ściany jéj, niedbale wapnem pomazane, ozdabia obecnie kilka nędznych żółtych malowideł, przedstawiających fasady rozmaitych katedr. Przypuszczam, że dziurę tę zamieszkują teraz nietoperze do współki z pająkami, i że wskutek tego służy ona za teatr nieustającéj wojnie, któréj celem wytępienie much).
Codziennie na godzinę przed zachodem słońca, archidyakon wchodził do téj celi i noce całe niekiedy tam spędzał. Tego dnia, w chwili, gdy stanąwszy przed nizkiemi drzwiami komnatki, wkładał do zamka mały sztuczny kluczyk, który nosił zawsze przy sobie w sakwie zawieszonéj u boku, odgłos bębna i kastanietek doleciał jego uszu. Odgłos ów szedł z placu kościelnego. Powiedzieliśmy już, że cela miała jedno tylko okienko, wychodzące na grzbiet kościoła. Klaudyusz Frollo szybko wyjął klucz z zamku i po chwili znalazł się na szczycie wieży, w postawie ponuréj i zadumanéj, w jakiéj go młode dziewczyny postrzegły.
Stał tam, poważny, nieruchomy, cały wylany w jedno spojrzenie i w jedną myśl. Paryż był pod jego stopami, z niezliczonemi wieżyczkami swych gmachów, z okrągłym widnokręgiem płaskich wzgórzy, ze swoją rzeką wężowo wijącą się pod mostami, z ludem swym falującym ulicami, z powłóczystemi dymami swych kominów, z kolczatym łańcuchem swych dachów, jakby ściskających kościół Najświętszéj