Gringoire drżąc całém ciałem — przysięgam ci, że nigdym się jéj nie tknął, jeżeli tylko o to ci chodzi.
— Dlaczegóż więc mówisz o mężu i żonie? — spytał ksiądz.
Gringoire pośpieszył opowiedziéć mu, w jak można najkrótszych wyrazach, wszystko co czytelnik już wie; swój przypadek na Dziedzińcu Cudów i swój ślub stłuczonym dzbankiem. Słowem, według opowiadania Gringoire’a, ślub ów nie miał żadnego dotąd rezultatu, gdyż każdego wieczora cyganka kradła mu noc weselną, zupełnie jak po pierwszém spotkaniu się.
— Nieprzyjemne to bardzo — dodał kończąc — pochodzi to przecież ztąd, że miałem nieszczęście ożenić się z dziewczyną, niewinną jak nowonarodzone dziécię.
— Co chcesz przez to powiedziéć? — zapytał archidyakon, który się stopniowo uspokoił, słuchając tego opowiadania.
— Jest-to dosyć trudne do wytłómaczenia — odpowiedział poeta. — We wszystkiém tém główną rolę gra przesąd. Moja żona, jeśli mam wierzyć staremu włóczędze, zwanemu u nas księciem Egipskim, jest dzieckiem zgubioném czy podrzuconém, co na jedno wychodzi. Nosi na szyi pewien szkaplerzyk, który ma jéj niby to dopomódz do znalezienia rodziców, ale straciłby właściwość swą, gdyby dziewczyna cnotę swoją straciła. Ztąd wynika, że pozostajemy oboje bardzo, za. nadto niewinnymi.
— Zatém — rzekł Klaudyusz z czołem bardziéj jeszcze wypogodzoném — sądzisz, mości Piotrze, że żaden mężczyzna nie miał téj istoty?
— Cóż człowiek może poradzić zabobonowi, powiedz mistrzu?.
Nikt jéj tego z głowy już nie wybije. Mojém zdaniem jest-to rzecz nadzwyczaj rzadka, wstydliwość owa klasztorna stale dzika i nieubłagana śród tych cyganek, tak łatwo dających się przyswoić. Ma wprawdzie dla swéj obrony trzy rzeczy: 1) księcia Egipskiego, który wziął ją pod swoją opiekę w nadziei, być może, sprzedania jéj duchownemu jakiemu łowimieszkowi; 2) całe plemię, co ją czci, jak nie przymierzając Najświętszą Pannę; i 3) pewien sztylecik, który filutka nosi ciągle przy sobie w któréjś kieszonce, pomimo zakazów starościńskich, i który natychmiast błyska w jéj ręku, gdy ją ktokolwiek ujmie za stanik. Ona to nielada, dalibóg!
Archidyakon osypał Gringoire’a pytaniami.
Esmeralda, według Gringoire’a, była to istota nikomu nieszkodliwa a miła, piękności bez zarzutu, okrom chyba pewnego, właściwego jéj wykrzywienia ust; dziewczyna pełna prostoty i uczucia, nie nie wiedząca a kochająca wszystko; nie znająca dotąd różnicy między niewiastą a mężem, nawet we śnie; taką już przyszła na świat; rozmiłowana w tańcu, wrzawie i swobodzie; rodzaj pszczółki, z niewidzialnemi skrzydłami u stóp, żyjącéj śród wichrów. Naturę tę zawdzięczał
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/228
Ta strona została przepisana.