Blada twarz archidyakona pokraśniała jak policzki młodéj dziewczyny. Przez chwilę milczał, nareszcie z widoczném zakłopotaniem rzekł:
— Słuchaj, mistrzu Piotrze Gringoire! Nie jesteś jeszcze zupełnie potępionym, o ile mi wiadomo. Twój los nie jest mi obojętnym, szczerze ci sprzyjam. Otóż widzisz, najmniejszy stosunek bliższy z tą szatańską cyganką uczyniłby cię niewolnikiem djabła. Wiesz, że duszę ciało zawsze gubi. Biada ci, jeżeli się zbliżysz do téj kobiety! Skończyłem.
— Spróbowałem ci ja, co do tego zbliżenia, raz jeden — powiedział Gringoire skrobiąc się w ucho — miało-to miejsce pierwszego wieczora; alem się sparzył.
— Byłeś do tyla zuchwałym? — zawołał ksiądz.
I czoło jego chmurami zaszło.
— Innym znów razem — mówił daléj poeta z uśmiechem — przed pójściem na spoczynek, rzuciłem okiem przez dziurkę od klucza, i ujrzałem w bieliznie najśliczniejszą kobietę, jaka kiedykolwiek stanęła bosą stopą na łóżku...
— Idź do szatana! — wrzasnął ksiądz z okropnym wzrokiem — i odepchnąwszy zdumionego Gringoire’a, wielkiemi krokami zasunął się pod ciemne sklepienie katedry.
Od czasu sceny u pręgierza, sąsiedzi Najświętszéj-Panny zauważyli, że zapał, z jakim dawniéj Quasimodo wydzwaniał, znacznie ostygł. Poprzednio głos dzwonów rozlegał się przy lada zdarzeniu; jutrznie trwały od prymy do pierwszéj wotywy; wielka summa była prawdziwym koncertem gardłarzów, niedzielników i sygnaturek; wysokie gammy wydobywały się z dzwonów mniejszych przy ślubie, przy chrzcie, przy pogrzebie, zlewając się w powietrzu jakby w tkaninę, to żałosnych, to wesołych tonów. Stary kościół, cały drgający i rozbrzmiały, rozpływał się naprzemian to jękami skarg, to hymnami radości. Czułeś obecność jakiegoś ducha wrzawy i szału, który wyśpiewywał ongi przez te wszystkie usta śpiżowe. Teraz zdawało się, że duch ów znikł; katedra sposępniała, na dobrowolne, rzekłbyś, skazując siebie milczenie; uroczystości i pogrzeby miały już obecnie swe zwykłe tylko dzwonienia, suche i nagie, takie, jakich rytuał wymagał, nic nadto; z podwójnéj melodyi, jaką kościół z siebie wydobywa przez organy wewnątrz i przez dzwony zewnątrz, pozostały tylko organy. Sądziłbyś, że dzwonnica straciła swego kapelmistrza. Quasimodo wszakże jéj nie porzucił; zaszłażby więc zmiana jaka w nim samym? I jaka mianowicie? czyliżby hańba i rozpacz, jakie go dotknęły na rusztowa-