te wschody; następnie przez wązkie drzwi północnéj wieży, dziś wzbronione dla publiczności, udał się w dalszą drogę. Po kilku minutach, minąwszy izbę dzwonniczną, napotkał rodzaj korytarzyka w boczném zagłębieniu ściany, a pod sklepieniem nizkie ostrołukowe drzwi, opatrzone w zamek olbrzymi i mocne żelazne okucie, szczegóły, którym mógł się przyjrzéć, dzięki strzelniczemu otworowi, wybitemu naprzeciw w kolistéj ścianie schodów. Osoby, któreby chciały dzisiaj drzwi te obejrzéć, poznają je po tym napisie wyrytym na czarnéj ścianie: J’adore Coralie, 1823. Podpisano. Ugéne. Podpisano znajduje się w tekscie.
— Uf! — rzekł Jehan — to zapewne tutaj.
Klucz był w zamku; drzwi tuż przed nosem; pchnął je z lekka i wysunął głowę naprzód.
Czytelnik przerzucał zapewne cudowne dzieło Rembrandta, tego Szekspira malarstwa. Sród tyla zachwycających rycin, jedna szczególniéj aqua-forta, przedstawiająca, jak się domyślają, Fausta, godną jest uwagi znawców. Wyobraża ciemną celkę: pośrodku stoi stół Obciążony przedmiotami rozmaitego rodzaju, jak trupie głowy, globusy, alembiki, cyrkle, pargaminy hieroglificzne. Przed stołem znajduje się czarnoksiężnik, okryty grubym płaszczem, w futrzanym kołpaku naciśniętym po same brwi. Postać jego widzialną jest tylko do pasa. Pod niósł się w połowie z ogromnego krzesła, oparł zaciśnięte pięście na stole, i z ciekawością a przerażeniem wpatruje się w wielkie promieniste koło, złożone z liter magicznych, które świeci na tle muru, jako pryzmatycznie rozłożony odblask słoneczny w ciemnicy. Kabalistyczne to słońce zdaje się migotać na ścianie, zapływając pomroczystą celkę tajemniczą swą promiennością. Obraz straszny i piękny zarazem.
Coś podobnego do celi Fausta ukazało się właśnie oczom Jehana, gdy się odważył wsunąć głowę w drzwi na pół otwarte. Był to również kącik pogrążony w mroku i zaledwie oświetlony. Postrzegałeś tu także fotel ogromny i stół nie mniejszy, kompasy, alembiki, szkielety zwierząt zawieszone u powały; globus walający się po podłodze; czaszki gryfie obok słojów, w których drżały złote liście; trupie głowy śród pargaminów, pokrytych znakami i literami; grube rękopisy pootwierane i rzucone w nieporządku jedne na drugie, bez względu na łamiące się rogi kart; słowem, wszelkie naukowe rupiecia, a na kupach tych wszędzie pył i pajęczyny. Koła tylko z promienistych liter nie było; nie było téż i czarnoksiężnika, spoglądającego w zachwycie na promieniste widziadło, jako orzeł patrzy na słońce.
Cela jednak nie była pustą. W krześle siedział ktoś schylony nad stołem. Jehan, do którego postać ta tyłem odwróconą była, mógł widziéć jeno plecy jego i nadkarcze; bez trudności wszakże poznał łysą tę głowę, którą natura obdarzyła wieczną tonsurą, jakby chcąc
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/235
Ta strona została przepisana.