zewnętrznym onym symbolem zaznaczyć nieodwołalne duchowe powołanie archidyakona.
Jehan poznał tedy swego brata; drzwi otworzyły się przecież tak pocichu, że ksiądz Klaudyusz nie spostrzegł jego obecności. Ciekawy żak skorzystał z tego, aby dokładnie obejrzéć celę. Szeroki piec, którego z początku nie spostrzegł, stał na lewo od fotelu, pod okienkiem: Promień światła dziennego, wpadający przez ten otwór, przeszywa? okrągłą pajęczynę, któréj delikatny deseń rozpierał się w ramach okienka, a w któréj środku nieruchomie się trzymał sam budowniczy zasłonki, pająk, jakby centralny sypełek koronkowego tego koła. Na piecu stały w nieładzie wszelkiego rodzaju naczynia, kubki gliniane, lejki szklanne, tygle, fajerki z węglami. Jehan z westchnieniem zauważył, że nie było ani jednéj patelni. — Ładne mi statki kuchenne! — pomyślał.
Zresztą, w piecu się nie paliło i zdawało się nawet, że już oddawna nie było w nim ognia. Szklanna maska, którą Jehan zoczył pomiędzy alchemicznemi przyrządami, służąca zapewne do zasłaniania twarzy archidyakona w czasie robienia niebezpiecznych jakich doświadczeń, leżała w kącie pokryta pyłem i jakby zapomniana. Obok spoczywał niemniéj zapylony mieszek, z tym napisem z wierzchu, sadzonym literami miedzianemi: Spira, spera.
Inne napisy, według zwyczaju alchemików, w wielkiéj liczbie pokrywały ściany; jedne były skreślone inkaustem, inne wyryte ostrzem metalicznym. Mięszanina liter gotyckich, hebrajskich, greckich i rzymskich; napisy porozrzucane bez żadnego porządku, jedne na drugich, bezładnie; świeższe zacierały dawniejsze, a wszystkie powikłane razem, jak gałązki krzaku, jak piki śród utarczki, W istocie, walczyły tu z sobą wszystkie filozofie, wszystkie marzenia, wszystkie mądrości ludzkie. Tam i ówdzie godło jakieś jaśniało pomiędzy innemi, jak chorągiew pośród dzid. Były to po większéj części krótkie orzeczenia łacińskie lub greckie, w formułowaniu których celowały średnie wieki: Unde? inde? — Homo homini monstrum. — Astra, castra, nomen, numen. — Μἐνα ββλἰον, μεγα κακόν. — Sapere aude. — Flat ubivult. i t. d.: czasami jakiś wyraz nie mający na pozór żadnego znaczenia: Άνανκοῴαγία; co skrywało być może gorzki przycinek klasztornemu życiu; czasami znowu proste przykazanie karności kościelnéj, wyrażone w sześcio-stopowym klassycznym wierszu: Coelestem dominum, terrestrem dicito domnum. Czerniły się także passim i wyciągi z hebrajskich ksiąg, czego Jehan, niewiele się już znający na greczyznie, wcale nie rozumiał; na tém zaś wszystkiém porozsiewane miałeś gwiazdy, postacie ludzi i zwierząt, trójkąty przecinające się, co czyniło pogryzmolony mur celki podobnym do arkusza papieru, po którymby małpa wodziła maczaném w atramencie piórem.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/236
Ta strona została przepisana.