Archidyakon znów utonął w krześle, biorąc głowę w dłonie, jak chory w gorączce.
Żak spoglądał na brata ze zdziwieniem. Nie wiedział wcale, on, który otwierał swe serce przed światem, nie przestrzegał innych praw prócz prawa natury, pozwalał swym namiętnościom wylewać się prostemi spadkami swych skłonności, i u którego jezioro wielkich wzruszeń było ciągle suche, tyle bowiem nowych ścieków wynajdywał dlań co rana.... on nie odgadywał, z jaką wściekłością to morze ludzkich namiętności burzy się i gotuje, pozbawione będąc wszelkiego odpływu; jak się pieni, jak wzbiera, jak wylewa, jak ryje serce, jak wybucha w wewnętrznych łkaniach i głuchych konwulsyach, dopóki nie nie przełamie tamy i nie utoruje dla siebie łożyska. Poważna i lodowata powierzchowność Klaudyusza Frollo, chłodna ta powłoka stroméj a niedostępnéj cnoty, zawsze w błąd wprowadzała Jehana. Wesołemu żakowi nigdy i przez myśl nie przeszło, że tyle lawy wrzącéj, wściekłéj i głębokiéj znajduje się pod śnieżném czołem Etny.
Nie wiemy, czy na razie zdał sobie rachunek z tych myśli; to jednak pewne, że chociaż był trzpiotem, zrozumiał, iż widział to, czego nie powinien był widziéć, że podpatrzył duszę swego brata w jednym z najbardziéj tajemniczych jéj objawów, i że bądź co bądź, nie wypada dać tego poznać Klaudyuszowi. Widząc tedy, że archidyakon znów popadł w poprzednią nieruchawość, Jehan cofnął się pocichu od drzwi pół przymkniętych, i zaczął szustać i tupać nogami jako człowiek, chcący uprzedzić o swojém przybyciu.
— Wejdźcie! — zawołał archidyakon z wnętrza celi — czekałem na was. Zostawiłem naumyślnie klucz we drzwiach; wejdźcie, mistrzu Jakóbie.
Żak postąpił śmiało naprzód. Archidyakon, któremu podobne odwiedziny w tém miejscu nie bardzo snać przypadły do smaku, aż drgnął na krześle.
— Jakto! to ty, Jehanie?
— Do usług brata, zawszeć to także J — odrzekł, nie straciwszy ani jednéj kropelki krwi z wesołéj, rumianéj, nieustraszonéj swéj twarzy.
Ksiądz Klaudyusz ciężko się zasępił.
— Po coś tu przybył?
— Mój bracie — odrzekł młodzieniec, starając się przybrać minę przyzwoitą, zbiedzoną, skromną, a obracając w rękach czapeczkę z wyrazem niewinności — chciałem cię właśnie prosić...
— O co?
— O trochę nauki moralnéj, któréj bardzo potrzebuję. — Jehan nie śmiał dodać głośno: — „I trochę pieniędzy, których potrzebuję jeszcze więcéj.” Ostatnia ta część jego frazesu została mu w myśli.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/239
Ta strona została przepisana.