w zadumanie. Młody Jehan, sprytny jak zepsute dziecko, osądził, że chwila była dogodną dla wyrażenia prośby. Głosem więc jak najsłodszym rzekł:
— Mój dobry bracie, czyliż więc już wcale mię nie kochasz, że się tak srożysz na mnie za parę nędznych kuksów i kułaków, rozdanych w dobréj sprawie, nie wiem już jakim chłopcom i bałwanom, quibusdam marmosetis? Widzisz, dobry bracie Klaudyuszu, że znam się trochę i na łacinie.
Wszystka ta przecież pieszczotliwa obłuda nie wywarła na surowym starszym bracie Jehana zamierzonego wpływu. Cerber nie dał się złapać na miodowe ciastko. Czoło archidyakona nie straciło ani jednéj zmarszczki.
— Do czego to wszystko zmierza? — zagadnął sucho.
— A więc! oto do czego! — odrzekł odważnie Jehan — potrzebuję pieniędzy. i
Na to bezwstydne oświadczenie, twarz archidyakona przybrała wyraz całkowicie mentorski i ojcowski.
— Wiesz, mości Jehanie, że nasza ziemia Tirechappe, razem z czynszem i intratą dwudziestu i jednéj chaty, nie przynosi więcéj nad trzydzieści dziewięć liwrów jedenaście susów, sześć denarów paryzkich. Summa ta dwa razy większa niż z czasów dzierżawy braci Paclet, ale nie jest bynajmniéj wystarczającą.
— Potrzebuję pieniędzy — rzekł stoicznie Jehan.
— Wiesz, że z rozkazu kapituły majętność naszą zaliczono do bezpośrednio lennych ziem biskupstwa paryzkiego, i że dla uwolnienia się od tego zaszczytu trzeba nam płacić J. W. biskupowi dwie srebrne pozłacane marki, wartości sześciu liwrów paryzkich. Otóż, tych dwóch marek nie mogłem jeszcze uzbierać. Wiesz o tém dobrze.
— Wiem, że potrzebuję pieniędzy — powtórzył po raz trzeci Jehan.
— I na cóż ich potrzebujesz?
Pytanie to zapaliło przed oczami Jehana promień nadziei. Złagodniał znowu i słodkim głosem odpowiedział:
— Wierzaj, kochany bracie Klaudyuszu, że nie udałbym się do ciebie w złéj jakiéj intencyi. Nie myślę bynajmniéj rozbijać się za twoje pieniądze po gospodach, ani paradować po ulicach Paryża w opończy ze złotogłowia, z pachołkiem z tyłu, cum meo laquasto. Nie, mój bracie, powoduje mną chęć zrobienia pewnego dobrego uczynku.
— Jakiego dobrego uczynku? — spytał Klaudyusz trochę zdziwiony.
— Dwóch moich przyjaciół postanowiło kupić chrzestną bieliznę na podarek dla dziecka pewnéj ubogiéj wdowy z zakładu Haudryetek.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/241
Ta strona została przepisana.