Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/244

Ta strona została przepisana.

— Do gospody, na pohulankę — odparł Jehan.
— Pohulanka wiedzie wprost ku pręgierzowi.
— Ba, ku pręgierzowi! Latarnia to jak i inne, być nawet może, że z taką właśnie Dyogenes byłby znalazł człowieka, jakiego szukał.
— Pręgierz stoi tuż przy szubienicy.
— Szubienica jest to szala, na któréj jednym końcu człowiek, a na drugim ziemia cała. Czyliż nie chlubnie być człowiekiem?
— Szubienica prowadzi do piekła.
— Piekło, wielkie duchów ognisko, zgoda.
— Jehanie, Jehanie, źle skończysz.
— Ale za to dobrze zacznę.
W téj chwili dał się słyszéć odgłos kroków na schodach.
— Cicho! — rzekł archidyakon, kładąc palec na usta — mistrz Jakób idzie. Słuchaj Jehanie — dodał zniżonym głosem: — nie waż się nigdy mówić o tém, co tu posłyszysz, lub zobaczysz. Schowaj się czémprędzéj pod piec i ani jednego słówka!
Żak bez oporu wgramolił się pod piec; w kryjówce téj atoli przyszła mu myśl, myśl płodna, jak się okazało, w następstwa.
— Ale, ale, bracie Klaudyuszu, dać mi musisz dwuzłotówkę, żebym milczał.
— Cicho! będziesz ją miał.
— O nie! trzeba teraz dać.
— Masz do stu par! — rzekł archidyakon, rzucając mu z gniewem sakwę.
Jehan zasunął się w głąb schronienia i drzwi się otworzyły.

V.Dwaj ludzie czarno ubrani.

Osoba wchodząca ubrana była czarno, a wyraz twarzy miała ponury. Na pierwszy zaraz rzut oka, przyjaciel nasz Jehan (który, jak się czytelnicy zapewne domyślają, ulokował się w swym kątku w taki sposób, aby mógł wszystko widziéć i słyszéć według upodobania), został uderzony niezwykłą posępnością, przebijającą się w ubraniu i w rysach przybysza. Na obliczu tém wszakże rozlaną była pewna także słodycz, ale słodycz kota lub sędziego, słodycz słodziuchna. Jegomość zupełnie już prawie siwy, pomarszczony, zdawał się miéć około lat sześćdziesięciu, łupał oczyma, brwi miał białe, wargi zwieszone i ręce grube. Gdy Jehan spostrzegłszy, że gość niczém się więcéj nie odznaczał, t. j. że był bez wątpienia lekarzem, albo urzędnikiem sądowym; gdy zauważył, że człowiek ów miał nos bardzo oddalony od ust, znak cechujący głupotę, skurczył się w swéj norze zmartwiony myślą, iż będzie musiał zostawać Bóg wie jak długo w tak niewygodnéj postawie, i w tak niemiłém towarzystwie.