Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/249

Ta strona została przepisana.

W téj chwili odgłos jakiegoś chrupania i żucia, idący z pod pieca, uderzył niespokojny słuch gościa.
— Co to! — spytał Charmolue.
Nasz to przyjaciel Jehan dawał o sobie znak życia. Znudzony i zmęczony niewygodną pozycyą, jął odbywać poszukiwania do koła kryjówki, i znalazłszy w kąteczku śród śmieci zeschłą skórkę chleba i resztki okwitłego séra, zabrał się bez ceremonii do jedzenia, niby to w zamian pociechy i śniadania. Ponieważ zaś głód go brał w kluby, więc i on zębów nie żałował, silny kładąc nacisk na każdy kęsek; obudziło to właśnie czujność i niepokój prokuratora.
— To kocisko swawolnik — rzekł żywo archidyakon — raczy się tam myszką złapaną.
Tłómaczenie wydało się prokuratorowi wystarczającém.
— W istocie — odpowiedział z uśmiechem pełnym uszanowania — każdy wielki filozof chować zwykł u siebie ulubione jakieś zwierzątko. Serwiusz wszak powiada: Nullus enim locus sine genio est.
Tymczasem dom Klaudyusz, lękający się nowego psikusa ze strony Janka, przypomniał godnemu swemu uczniowi, że mają razem obejrzéć kilka postaci u odrzwi katedralnych; obaj téż wraz opuścili celkę, ku wielkiemu ulżeniu żaka, który się już naprawdę zaczynał lękać, by mu kolano kształtów swych na podbródku nie odpieczętowało.

VI.Skutek, jaki sprowadzić mogą siedem siarczystych zaklęć na wolném powietrzu.

Te Deum laudamus! — wołał Janek, wyskakując z kryjówki — wywlekły-że się nareszcie sowy te przeklęte! O la-la-la! Hax! pax! max! pchły! sobaki! szczekuny! nakładli-ż mi do uszu, że w głowie huczy jak w dzwonnicy. W dodatku sér zgniły i śmierdzący! Héj-że czémprędzéj z czarcich tych schodów, za pas kieskę wielebnego brata, i śpieszmy zmienić te grosze na butelki.
Zapuścił wzrok uwielbienia i szacunku do środka nieoszacowanéj kieski, poprawił ubranie, potarł śliną obuwie, strząchnął i wyprostował rękawki szare od popiołu, gwiznął jakąś zwrotkę uliczną, okręcił się na pięcie, obejrzał dokoła, czyby nie było jeszcze czego do wzięcia w celce, capnął tu i tam z komina garstkę szkiełek i kamyków alchemicznych, mogących się przydać Izabece Thierrye w braku klejnotów pchnął nogą we drzwi, które archidyakon przez wzgląd na niego zostawił otwarte, a których on nawzajem przez figiel nie zamknął, zbiegł skacząc jak ptak na schody kręcone.
Śród ciemności skrętów potracił o jakąś massę, która się wraz przed nim warcząc na bok usunęła. Domyślał się, że to musiał być