W téj chwili odgłos jakiegoś chrupania i żucia, idący z pod pieca, uderzył niespokojny słuch gościa.
— Co to! — spytał Charmolue.
Nasz to przyjaciel Jehan dawał o sobie znak życia. Znudzony i zmęczony niewygodną pozycyą, jął odbywać poszukiwania do koła kryjówki, i znalazłszy w kąteczku śród śmieci zeschłą skórkę chleba i resztki okwitłego séra, zabrał się bez ceremonii do jedzenia, niby to w zamian pociechy i śniadania. Ponieważ zaś głód go brał w kluby, więc i on zębów nie żałował, silny kładąc nacisk na każdy kęsek; obudziło to właśnie czujność i niepokój prokuratora.
— To kocisko swawolnik — rzekł żywo archidyakon — raczy się tam myszką złapaną.
Tłómaczenie wydało się prokuratorowi wystarczającém.
— W istocie — odpowiedział z uśmiechem pełnym uszanowania — każdy wielki filozof chować zwykł u siebie ulubione jakieś zwierzątko. Serwiusz wszak powiada: Nullus enim locus sine genio est.
Tymczasem dom Klaudyusz, lękający się nowego psikusa ze strony Janka, przypomniał godnemu swemu uczniowi, że mają razem obejrzéć kilka postaci u odrzwi katedralnych; obaj téż wraz opuścili celkę, ku wielkiemu ulżeniu żaka, który się już naprawdę zaczynał lękać, by mu kolano kształtów swych na podbródku nie odpieczętowało.
— Te Deum laudamus! — wołał Janek, wyskakując z kryjówki — wywlekły-że się nareszcie sowy te przeklęte! O la-la-la! Hax! pax! max! pchły! sobaki! szczekuny! nakładli-ż mi do uszu, że w głowie huczy jak w dzwonnicy. W dodatku sér zgniły i śmierdzący! Héj-że czémprędzéj z czarcich tych schodów, za pas kieskę wielebnego brata, i śpieszmy zmienić te grosze na butelki.
Zapuścił wzrok uwielbienia i szacunku do środka nieoszacowanéj kieski, poprawił ubranie, potarł śliną obuwie, strząchnął i wyprostował rękawki szare od popiołu, gwiznął jakąś zwrotkę uliczną, okręcił się na pięcie, obejrzał dokoła, czyby nie było jeszcze czego do wzięcia w celce, capnął tu i tam z komina garstkę szkiełek i kamyków alchemicznych, mogących się przydać Izabece Thierrye w braku klejnotów pchnął nogą we drzwi, które archidyakon przez wzgląd na niego zostawił otwarte, a których on nawzajem przez figiel nie zamknął, zbiegł skacząc jak ptak na schody kręcone.
Śród ciemności skrętów potracił o jakąś massę, która się wraz przed nim warcząc na bok usunęła. Domyślał się, że to musiał być