— Tego wieczora.
— Czy pewny jesteś, że przyjdzie?
— Cóż znowu, waryat jesteś Jehanku? alboż się wątpi w takich sprawach?
— Rotmistrzu Phoebusie, szczęśliwym wać jesteś rycerzem.
Archidyakon słyszał całą tę rozmowę. Szczęknęły mu zęby, drżenie widome oczom przebiegło po całém ciele. Zatrzymał się chwilkę, oparł o węgieł poblizkiego domu, jako człowiek pijany, poczém znów jął dążyć w ślady dwóch wesołych hultajów.
W chwili, gdy ich dopędził na poprzednią odległość, znalazł rozmowę już zmienioną. Dwaj przyjaciele urznęli wraz w niebogłosy na starą nutę:
Oj wiarusy niebożęta;
Jak rycerze doją z dzbana,
Sławna gospoda pod Jabłuszkiem Ewy położoną była we wszechnicy, na rogu ulic Tarczowéj i Marszałkowskiéj. Stanowiła ją izba dolna, dość obszerna i bardzo nizka ze sklepieniem, którego środkowe pochylenia opierały się w gruby słup drewniany pomalowany na żółto. Stołków i stołów moc wielka, po ścianach świecące się cynowe półmiski, huk zawsze niezmierny raczących i raczących się, tłumy dziewcząt, okna na ulicę, u drzwi ogromna kufa wina, nade drzwiami zaś skrzypiąca blacha, z czerwieniącym się na niéj obrazkiem kobiety i jabłka, zardzewiała od deszczu i obracająca się z wiatrem na żelaznym rożnie. ratunek téj chorągiewki, zwieszonéj nad brukiem, był „herbem” gospody, jak się wówczas wyrażano.
Noc zapadała; na placyku było już ciemno; gospoda zapływająca światłem, gorzała zdala jako kuźnia śród czarnego mroku; dawały się w niéj słyszéć hałasy i dźwięki szklanek, noży, zaklęć, sporów, wyrywające się przez pobite okna. Przez parę i mgły, które ciepło izby wybijało na szyby i zastawy frontowe, widziałeś mrowiące się setki postaci zmięszanych, z pośród których od czasu do czasu wybuchały kłęby siarczystego śmiechu. Ludzie śpieszący za swemi interesami, nie spojrzawszy, mijali te cienisto poprzerywane odblaski. Kiedy niekiedy tylko jeden lub drugi niedorosły obdartus miejski wspinał się na palcach aż po nad oprawę zastawy szklannéj i ciskał do wnętrza gospody okrzyk uliczny, którym wówczas pijaków prześladowano: