Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/258

Ta strona została przepisana.

przed sobą nie widział, okrom zwykłego śmiertelnika, i nie już okrom jego obelgi nie słyszał. — A no — bełkotał, dławiące się od gniewu i wściekłości — idzie, widzę, jak po maśle. — Wyciągnął karabelę i szczękając zębami... gniew bowiem trzęsie nie gorzéj od strachu... krzyczał:
— Naprzód! żywo! do pałasza! krwi mi natychmiast! krwi na ten tu bruk!
Drugi ani się ruszył. A tylko gdy ujrzał przeciwnika, jak wywinąwszy młynka gotów był do napaści:
— Rotmistrzu Phoebusie — odezwał się głosem pełnym goryczy i cierpkości — zapominasz o schadzce.
Uniesienia ludzi takich jak Phoebus, podobne są do gotującego się mleka; jedna kropla zimnéj wody przerywa kipienie. Na odgłos prostych tych wyrazów opuściła się szpada połyskująca w dłoni rotmistrza.
— Kapitanie — mówił daléj napastnik — jutro, pojutrze, za miesiąc, za lat dziesięć znajdziesz mię gotowym poderznąć ci gardło; ale pierw idź na schadzkę.
— Zaprawdę — ozwał się Phoebus, jakby kapitulując z sobą samym — rzeczy to zarówno zachwycające: spotkać się czy ze szpadą, czy z dziewczyną; ale nie widzę, dlaczegobym miał uchybiać jednéj, upędzając się za drugą, skoro mogę miéć obie.
I wsadził szpadę do pochwy.
— Idź waszmość na naznaczoną schadzkę — powtórzył nieznajomy.
— Mości panie — odrzekł Phoebus z niejakiém zakłopotaniem — szczere dzięki za grzeczność. W gruncie zawsze się jutro znajdzie chwila na zrobienie psom potrawki z jednych czy drugich dudek gardlanych. Mocnom obowiązany za przyjemną obietnicę łaskawego spędzenia kwandransika jeszcze w zacném towarzystwie waszéj miłości. Sadziłem, że zdążę położyć głowę waszeci tu w tym rynsztoku na nocleg przydłuższy i jeszcze na czas stanąć u bogdanki, tém bardziéj, że nie ma to wcale złéj miny, gdy się białogłowom każe chwileczkę czekać na siebie w razach podobnych. Ale wyznaję, żeś mi się waszmość zuchowato postawił, i za bezpieczniejsze uważam odłożyć casus do jutra Spieszę tedy na umówione miejsce, na siódmą, jak waszmości wiadomo...
Tu Phoebus poskrobał się w ucho.
— Psia kość! — dodał rezolutnie i bez wszelkiéj już galanteryi — na śmierć zapomniałem, żem bez grosza. Nie ma czém ciupkowego opłacić, a stara maciora nie zgodzi się na poczekane. Nie ufa mi.
— Oto jest na zapłatę.
Phoebus poczuł w swéj dłoni chłodną dłoń nieznajomego, wciskającą mu grubą sztukę monety. Nie mógł się wstrzymać od przyjęcia pieniędzy i od uściśnienia ręki.