wsunął Phoebusowi. Baba zaledwo się odwróciła, gdy mały, rozczochrany i rozbabrany chłopak, grzebiący się dotąd w popiele, zwinnie podsunąwszy się ku szufladzie, wyjął z niéj pieniądz i na jego miejsce położył liść suchy, zerwany przed chwilką z pęku chróśniaku.
Stara skinęła na jaśnie panów, jak ich nazywała, by szli za nią i pierwsza polazła po drabince. Dostawszy się na górę, postawiła kaganiec na kufrze, a Phoebus, z miną starego znajomego, otworzył rodzaj drzwiczek prowadzących w jakiś kąt ciemny.
— Wejdź tam łaskawco — rzekł do towarzysza.
Człowiek w opończy usłuchał w milczeniu; drzwiczki się za nim zamknęły; Phoebus zasunął je ryglem i niebawem zeszedł na dół ze starą. Światło znikło,
Klaudyusz Frollo (przypuszczamy bowiem, że czytelnik rozumniejszy od Phoebusa, w całéj téj przygodzie nie dojrzał żadnego innego ducha mnisiego okrom archidyakona), Klaudyusz Frollo tłukł się czas jakiś omackiem po ciemnéj jamie, w któréj go rotmistrz zaryglował. Był to jeden z owych zakątków, jakie budowniczowie zostawiają niekiedy w punkcie zejścia się dachu ze ścianą podpierającą. Prostopadłe przecięcie téj psiéj budki, jak Phoebus trafnie ją nazwał, dałoby trójkąt. Co do reszty, nie było tu ani okna, ani otworka, pochylona zaś płaszczyzna dachu przeszkadzała stać wyciągniętym. Klaudyusz przysiadł tedy w pyle i glinie, która mu pod nogami rozcierała się i trzeszczała. Głowa go paliła; szperając dokoła siebie znalazł był kawałek szyby zbitéj; przyłożył takową do czoła; chłód szkła orzeźwił go nieco.
Co się téj chwili działo w posępnéj duszy archidyakona? on sam tylko i Bóg o tém mogli wiedziéć.
Jaką fatalną kolej naznaczał w myśli Esmeraldzie, Phoebusowi, Jakóbowi Charmolue, młodszemu swemu bratu tak niegdyś ukochanemu, a zostawionemu obecnie w błocku? co myślał o swój archidyakońskiéj sutanie, o czci swéj, wystawionéj być może na szwank przez wycieranie kątów Falurdelowéj, o wszystkich tych zdarzeniach i przygodach? Nie umiałbym tego powiedziéć. Pewném jest tylko, że wszystkie te obrazy tworzyły w jego umyśle okropne jakieś rojowisko.
Czekał od kwandransa, a zdało mu się, że o wiek jeden postarzał.
Naraz posłyszał skrzypnięcie szczebla u drabinki drewnianéj; ktoś wchodził. Spust się podniósł, pokazało się światło. W spróchniałych drzwiczkach norki Klaudyusza znajdowała się dość szeroka szczelina; do niéj twarzą przylgnął. W ten sposób mógł widziéć wszystko co