— Żeś się tak długo dała prosić.
— Niestety — rzekła — bo... właśnie ślub w ten sposób łamię...
Rodziców mych nie odnajdę... pamiątka straci moc bez tego. Lecz mniejsza o to! na co mi teraz ojciec, na co mi matka?
I to mówiące, wlepiła w rotmistrza czarne swe oczy, zwilżone szczęściem i radością.
— Niech mię szatan porwie, jeśli cię rozumiem! — zawołał Phoebus.
Esmeralda zamilkła. Po chwili łza stoczyła się jéj po jagodach, westchnienie wyrwało się z piersi, i powiedziała:
— Ach, panie mój, bo ja cię kocham.
Do koła dziewczyny roztaczała się taka jasność niewinności i prostoty, taki powab cnoty i czystości, że Phoebus czuł się jakoś nieswobodnym przy niéj. Słówko to przecież ośmieliło go.
— Kochasz mię — zawołał z uniesieniem i ręką otoczył kibić cyganki. Na to tylko i czekał.
Klaudyusz widział to i końcem palca dotknął ostrza puginału, który chował na piersi.
— Phoebusie — mówiła daléj cyganka, odpychając zwolna od swego stanika uparte ręce rotmistrza — jesteś pan dobrym, szlachetnym, jesteś pięknym. Tyś mię ocalił, mnie biedne cygańskie dziecko. Oddawna już marzę o wojaku, któryby mię od śmierci uratował. O tobie-m to śniła pierwéj, nim cię poznałam; w rojeniach moich ten sam był strój piękny, ta sama postać słuszna, szpada taka sama; nazywasz się Phoebus, śliczne imię, kocham twe imię, kocham twą szpadę. Wyciągnij-no swoją szpadę, Phoebusie, niech ją zobaczę.
— Dzieckoś — rzekł rotmistrz i uśmiechając się rapir swój wydostał z pochwy.
Cyganka obejrzała rękojeść, ostrze, z zachwycającą ciekawością przyglądała się znakom i cyfrom na stali, w końcu ucałowała ją i rzekła:
— Jesteś pałaszem dzielnego rycerza. Kocham mego kapitana.
Phoebus skorzystał znowu ze zręczności i złożył na pięknéj pochylonéj szyjce całus, na który się młode dziewczę zerwało kraśne jak wiśnia. Frollo zgrzytnął zębami w ciemnéj kryjówce.
— Phoebusie — szczebiotała cyganka — pozwól mi mówić. Przejdź się tak po pokoiku trochę, bym cię całego widziéć mogła, bym posłyszała dźwięk twoich ostróg. Ach, jakżeś piękny.
Rotmistrz powstał, zadość czyniąc jéj woli; swarzył niby, a uśmiechał się zadowolony.
— Ależ dziecko z ciebie!... No, a czy widziałaś mię w nowym paradnym żupanie?
— Niestety, nie — odpowiedziała cyganka.
— Ot to dopiéro ładne!
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/262
Ta strona została przepisana.