Phoebus usiadł znów przy niéj, ale już daleko bliżéj niż przedtém.
— Słuchaj-no, kochana moja...
Cyganka uderzyła go parę razy rączką po ustach, z dąskiem pełnym wdzięku, wesołości i zachwytu.
— Nie, nie, ani się waż. Nie chcę cię słuchać. Czy kochasz mię? Chcę, żebyś powiedział czy mię kochasz?
— Czy cię kocham, aniele mojego życia! — zawołał rotmistrz przyklękując do połowy. — Krew moją, duszę moją, ciało moje, wszystko dla ciebie, wszystko za ciebie oddam. Kocham cię i nikogo innego w życiu mém nie kochałem!
Rotmistrz tyle razy frazes ów powtarza w rozmaitych podobnego rodzaju przypadkach, że go jednym tchem wyrzucił, nie uchybiwszy ani na włos pamięci. Na oświadczenie to namiętne, cyganka wzniosła ku powale zapylonéj, zastępującéj miejsce niebios pogodnych, spojrzenie pełne anielskiego uszczęśliwienia.
— O! — szemrała — chwila to, w któréj-by umrzéć należało!
Phoebus uważał, że „chwila” stosowniejszą jest owszem do nowego całusa, co téż zapewne i czynem okazał, o ile sądzić wolno z gwałtowniejszego jeszcze niż pierwéj wstrząśnienia Klaudyusza.
— Umrzéć — krzyknął rozkochany rotmistrz. — Co bo tam wygadujesz, aniołku mój drogi! Jeżeli kiedy, to teraz właśnie i żyć, chybaby Jowisz był ulicznikiem! Umrzéć na samym progu szczęścia i rozkoszy... klnę się na rogi bawole, żart byłby nie w porę... także!... Nie! posłuchaj-no mię, droga moja Similar... Esmenardo... Daruj, ale masz imię tak przedziwnie saraceńskie, że przeżuć go nie mogę. Ani sposób przedrzéć się przez tę gęstwinę.
— Mój Boże — wyszeptała biedna dziewczyna — a jam sądziła, że imię to jest ładne, przez to już choćby że niezwykłe. Ponieważ jednak nie podoba ci się, to mię nazwij inaczéj, Karusią naprzykład.
— No, nie będziesz-że przynajmniéj płakała o taką fraszkę! wypadnie do imienia się przyzwyczaić, to i basta. Niech-no się go raz na pamięć nauczę, a pójdzie jak z płatka. Słuchaj-że więc, droga moja Similar, ubóstwiam cię namiętnie. Kocham cię tak, że to aż cud, dalibóg! Znam panieneczkę, która w skutek tego schnie z zazdrości...
Zadraśnięte dziewczę przerwało:
— Któż taki?
— Co to nas ma obchodzić... kochasz mię?
— O!... — odrzekła.
— A no, to i wszystko. Zobaczysz jak ja cię kocham również. Niech mię tu na tém miejscu szatan Neptunus widłami swemi sporze, jeśli cię nie uczynię najszczęśliwszą istotą na świecie. Najmiemy sobie cichutki gdziekolwiek kącik, jak cacko wychuchany. Każę łucznikom mym przechadzać się paradnie przed twemi oknami. Są co
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/263
Ta strona została przepisana.