Nie zdołała już nawet krzyknąć. Dojrzała zaledwo, że się żelazo nad Phoebusem usunęło i podniosło, purpurową parą otoczone.
— Przekleństwo! — jęknął rotmistrz i padł.
Ona omdlała.
W chwili, gdy się powieki nieszczęśliwéj zmykały, gdy ostatnie brzaski pojęcia i bólu w niéj gasły, zdało się jéj, że poczuła na ustach jakby pieczęć ognistą, pocałunek jakiś piekielny, gorętszy od czerwonego żelaza kata.
Przyszedłszy do przytomności, ujrzała się otoczoną żołnierzami straży nocnéj; wynoszono kapitana ociekającego krwią, widziadło straszne znikło; okno w głębi izdebki, wychodzące na rzekę, było na oścież otwarte; oglądano podjętą z posadzki opończę, należącą jak wnoszono do ofiary. Na około rozlegały się szepty:
— Czarownica jakaś zasztyletowała rotmistrza z pocztu łuczników Króla Jegomości.
Gringoire i cały Dziedziniec-Cudów w śmiertelnym zostawały niepokoju. Od miesiąca przeszło nie wiedziano, gdzie się podziała Esmeralda, co niezmiernie smuciło księcia cyganów i jéj przyjaciół z żebraczego państwa; ani gdzie się podziała koza tancerki, co podwajało boleść Gringoire’a. Pewnego wieczora dziewczę znikło i odtąd nie dawało już znaku życia. Wszelkie poszukiwania bezskutecznemi się okazały. Kilku złośliwców utrzymywało, snać dla dokuczenia Gringoire’owi, że wieczora owego spotkali cygankę w okolicach mostu Św. Michalskiego, idącą w towarzystwie jakiegoś wojaka; „małżonek wedle strzaskanego dzbana“ był atoli filozofem niewiernym, i sam zresztą wiedział lepiéj niż ktokolwiek, do jakiego dziwactwa żonka jego zakochaną była w niewinności. Miał był możność i sposób dokumentnie osądzić, jak nieprzepartą była wstydliwość, wynikająca z kombinacyi dwóch takich potęg, jak cnota dziewicy i cudowna własność amuleta; z matematyczną tedy ścisłością obliczył opór skromności panieńskiéj, podniesionéj do drugiego stopnia. Z téj strony był więc spokojnym.
Bezpośrednim wszakże skutkiem obrachowań Gringoire’a było to, że nie umiał sobie wytłómaczyć zniknięcia Esmeraldy. Głęboka tęsknota go opanowała. Byłby schudł, gdyby to było rzeczą możliwą.