jak i wszystkie domy mostu, a okno pierwszego piętra i okno drugiego wychodzą na wodę. Zabrałam się tedy najspokojniéj do przędzenia. Nie wiem dlaczego myślałam ciągle o czarném widziadle, które mi ten kozieł wbił do łba jeszcze bardziéj; a i piękna dziewczyna trochę za dziwacznie upstrzoną była. Raptem, gdy sobie tak myślę, słyszę krzyk na górze, a razem uderza coś po szybach, i okno się otwiera. Biegnę czém prędzéj do swego okienka na dole, patrzę, jakaś czarna massa miga przed oczyma i do wody wpada. Było to widmo przebrane po mnisiemu. Księżyc świecił jak we dnie. Widziałam dobrze. Płynęło ku Staremu-miastu. Wtedy, drżąc cała, wołam na straż. Ichmościowie z patrolu nocnego wchodzą, i nie wiedząc nawet o co chodzi, w pierwszéj chwili, że byli podochoceni, poczęli mię tłuc. Ale im wytłómaczyłam. Idziemy na górę i cóż znajdujemy? oto biedna moja komora cała we krwi; kapitan rozciągnięty jak długi z puginałem w szyi; dziewczyna niby martwa; kozioł skacze jak szalony. „Masz tobie, powiadam, będzie na cały tydzień mycia. Posadzka sposoczona, wypadnie wyskrobywać, a to nie żart.“ Wyniesiono rycerza — biedny młody człowiek!... i dziewczynę rozchrestaną, jak matka narodziła. Poczekajcie. Najgorszém ze wszystkiego jest to, że nazajutrz, gdym poszła do szuflady wziąść talara na flaki, znalazłam tylko na jego miejscu listek suchy.
Stara zamilkła. Szmer zgrozy rozległ się po całéj izbie.
— Owo. widziadło, ów kozieł, wszystko to strasznie jakoś czarami trąci — odezwał się jeden z sąsiadów Gringoire’a.
— A ten-że liść suchy! — wtrącił drugi.
— Nie ulega najmniejszéj wątpliwości — wnioskował trzeci — że wiedźma utrzymuje stosunki z marą zaklętą, i wspólnie rycerstwo obierają.
Samemu Gringoireowi nie wiele już brakło, by całą tę sprawę uznał za okropną i prawdopodobną.
— Mościa Falurdelowo — rzekł pan Marszałek solennie — czy nie więcéj nie masz do powiedzenia sprawiedliwości?
— Nie, jasny panie — odparła starocie — to chyba jeszcze, że w podaniu dom mój nazwano lepianką krzywą i smrodną, co jest szkaradnie obraźliwém powiedzeniem. Domy mostowe nie mają buńczucznéj postawy, to prawda, bowiem ludu przepaść w nich się mieści, ale to wszakże jednakowoż nie przeszkadza nawet rzeźnikom tam mieszkać, którzy są ludźmi wcale nie biednemi, i żonatym z pięknemi białogłowami, które się noszą schludnie i ochędożnie.
Powstał dygnitarz, który na Gringoirze uczynił był wrażenie krokodyla.
— Dość! — rzekł. — Upraszam wysokie zgromadzenie i sądy nie
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/271
Ta strona została przepisana.