tracić z uwagi, że znaleziono puginał przy oskarżonéj. Urodzona Falurdelowo, czy przyniosłaś ów liść, w który się przemienił talar dany ci przez złego ducha?
— Tak, wielmożny panie — odpowiedziała; — odszukałam takowy.
Jeden z woźnych doręczył zasuszony listek krokodylowi, który ponuro strząchnąwszy głową, przesłał go prokuratorowi królewskiemu przy sądzie kościelnym, tak, że w ten sposób izba cała mogła mu się choć zdala przyjrzéć.
— Liść to brzozowy — zauważył mistrz Jakób Charmolue. — Nowy dowód czarnoksięztwa.
Jeden z konsyliarzów głos zabrał:
— Świadku, dwóch ludzi jednocześnie weszło do twego mieszkania. Człowiek w czerni, który znikł ci naprzód z oczu, a późniéj płynął Sekwaną w ubraniu zakonném, oraz człowiek rycerskiego stanu. Któryż z nich doręczył ci talara?
Stara pomyślała chwilkę, poczém odrzekła:
— Człowiek rycerskiego stanu.
Rumor podniósł się po nad głowami tłumu.
— A! — pomyślał Gringoire — to mi nieco osłabia powzięte przekonanie...
Mistrz Filip Lheulier, nadzwyczajny adwokat królewski, powstał wraz znowu ze swego stolca, i mówił:
— Czuję się w obowiązku przypomniéć i przypominam sądom wysokim, jako w zeznaniu spisaném na śmiertelnéj pościeli, zamordowany rycerz oświadczył, że miał był niejasne pojęcie, w chwili gdy go człowiek w czerni nadszedł, iż to mógłby bardzo być tajemniczy ów mnich kłótliwy, dodając, że tenże silnie go namawiał, iżby w poufałość zaszedł z oskarżoną; a na uwagę jego, rotmistrza, że był bez pieniędzy, wcisnął mu talara do ręki, którym rzeczony rotmistrz opłacił Falurdelową. Owóż, talar był monetą piekielną.
Uwaga ta zdawała się stanowczo i całkowicie rozpraszać wszelkie wątpliwości Gringoire’a i innych sceptyków izby posłuchalnéj.
— Prześwietni sędziowie mają przed sobą dokumenta należyte — dodał wielki mówca królewski siadając — mogą zatém rozejrzéć się w deklaracyi Phoebusa de Châteaupers.
Na odgłos tego imienia podniosła się oskarżona; głowa jéj górowała nad zbiorowiskiem. Gringoire przerażony poznał Esmeraldę.
Była jak trup bladą; jéj włosy, niegdyś tak wdzięcznie splecione i sekinami poprzedzierzgane, spadały w nieładzie; usta miała sine, oczy przerażająco wpadłe... Niestety!
— Phoebus! — rzekła, jakby nieprzytomnie — gdzież jest Phoebus?
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/272
Ta strona została przepisana.