późniéj znów się podniósł i rzekł, nie dając zanadto poznać po sobie dumy z uwieńczonego powodzeniem dzieła:
— Obwiniona przyznała się do wszystkiego.
— Dziewczyno cygańska — jął marszałek — zeznałaś swe praktyki czarnoksięztwa, wszetecznictwa i morderstwa na osobie Phoebusa de Châteaupers?
Ból chwycił ją za serce. Słyszano, jak łkała śród ciemności.
— Wszystko, co się wam podoba — odrzekła głosem omdlałym — tylko zabijcie mię prędzéj.
— Mości prokuratorze królewski przy sądzie duchownym — powiedział wówczas marszałek — izba gotową jest do słuchania wniosków waszéj miłości.
Mistrz Charmolue wydobył przestraszających rozmiarów rękopis i począł czytać, wśród licznych giestów i przesadnych wykrzykników rzecznictwa, kazanie łacińskie, w którém wszystkie dowody procesu piętrzyły się parafrazami cycerońskiemi, podpartemi cytatami z Plauta, ulubionego komika mówcy. Żałujemy wielce, że nie możemy czytelnikom w całości ofiarować znakomitego tego utworu. Krasomówca wygłaszał takowy z akcyą przepyszną. Był zaledwo w połowie rozprawy, a już mu pot wystąpił na czoło, a oczy, zdawało się, wyskoczyć były gotowe z posad. Nagle, w samym środku najpiękniejszego okresu, prokurator uciął, a wzrok jego zazwyczaj słodki, a nawet czasem bydlęco tępy, błyskawice siać począł. — „Mości panowie! — wołał (tym razem mową pospolitą, bo w rękopisie stało trochę inaczéj) — spójrzcie-no. Szatan do tyla zamięszanym jest do całéj téj sprawy, że oto wtrąca się do procesu i przedrzeźnia majestat trybunalski. Patrzcie!“ — Mówiąc to wskazywał na kozę, która widząc mistrza Charmolue wywijającego rękami, osądziła w rzeczy saméj za stosówne uczynić to samo; usiadła na tylne łapki i jak mogła najlepiéj powtarzała kopytkami przedniemi i główką swą brodatą patetyczne pantominy prokuratora królewskiego przy sądzie duchownym. Jeśli sobie przypominamy, była-to jedna z ciekawych sztuk utalentowanej Dżali. Ostatnie to zajście, ostatni ów dowód, silne zrobił wrażenie. Związano łapki kozie, i prokurator królewski swobodnie znów podjął przerwaną nić elokwencji. Ciągnęło się to bardzo długo, ale wymowa była świetna. Oto jest zakończenie, które dopełnijmy sobie w myśli giestykulacyą i tonem mistrza Charmolue: „Ideo, domini, coram stryga demonstrata, crimine patente, intentione criminis existente, in nomine sanctae ecclesiae Nostrae Dominae Parisiensis, quae est in saisina habendi omnimodam altam et bassam justitiam in illa hac intemerata Civitatis insula, tenore praesentium declaramus nos requirere, primo, aliquandam pecuniariam indemnitatem; secundo, amendationem honorabilem ante portalium maximum Nostrae Dominae,
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/281
Ta strona została przepisana.