wała nieregularne to parskanie jednostajnym pluskiem, i tworzyła ze światła latarki najrozmaitsze desenie na powierzchni zakłóconéj kałuży.
Nareszcie uwięziona odezwała się:
— Ktoś ty?
— Duchowny.
Ten wyraz, ton jakim został wymówiony, głos człowieka, przejęły ją dreszczem,
Zakonnik mówił daléj głucho:
— Czy jesteś gotową?
— Do czego?
— Na śmierć.
— O! — rzekła — czy prędko?
— Jutro.
Jéj głowa, która się była podniosła z radością, znów spadła na piersi.
— Jakże długo czekać! — szepnęła. — Cóżby im szkodziło, gdyby dzisiaj?
— Jesteś więc bardzo nieszczęśliwą? — zapytał zakonnik po chwili milczenia.
— Zimno mi — odrzekła.
To mówiąc, objęła swe nogi rękami, ruch jaki zwykle czynią nieszczęśliwi cierpiący od chłodu, i jaki jużeśmy raz zauważyli u pustelnicy Wieży-Rolandowéj. Zęby jéj dzwoniły.
Zakonnik zdawał się z pod kaptura rzucać wzrokiem w około celi.
— Bez światła! bez ognia! bez wody! to okropne!
— Tak — odpowiedziała tonem zdziwienia, jakiego nabyła w nieszczęściu. — Dzień jest dla wszystkich. Dlaczego mi noc tylko dają?
— Czy wiesz — rzekł znowu zakonnik po chwili — dlaczego tu jesteś?
— Zdaje mi się, że wiedziałam — odparła trąc sobie czoło chudemi palcami, jakby dla obudzenia pamięci — alem już zapomniała.
Nagle zaczęła płakać jak dziecko.
— Chciałabym wyjść ztąd, panie. Zimno mi i straszno; jakieś zwierzęta włażą mi na ciało.
— A więc, chodź za mną.
I zakonnik wziął ją za ramię. Nieszczęśliwa była przemarzłą do głębi. Dotknięcie się jednak téj ręki chłodem ją przejęło.
— O! — wyszeptała — to zimna ręka śmierci. Ktoś ty taki?
Zakonnik podniósł kaptur; spojrzała nań. Była-to ta sama straszna twarz, która ją prześladowała oddawna, ta sama głowa szatańska, która się jéj ukazała u Falurdelowéj, po nad ubóstwianą głową
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/286
Ta strona została przepisana.