— Miłość potępieńca.
Oboje przygnieceni ciężarem wzruszeń, przez kilka minut zachowywali milczenie, on szalony, ona odurzona.
— Słuchaj — rzekł nakoniec zakonnik z dziwnym spokojem — o wszystkiém się dowiesz. Powiem ci to, com dotychczas zaledwie sam sobie odważał się wyznać, badając sumienie własne w tych długich godzinach nocnych, kiedy ciemności tak są gęste, że zdaje się, sam nawet Bóg nas nie widzi. Słuchaj. Zanim cię spotkałem, młoda dziewczyno, byłem szczęśliwy.
— A ja! — westchnęła słabo cyganka.
— Nie przerywaj... Tak, byłem szczęśliwy, za takiegom się przynajmniéj uważał. Byłem czysty, miałem duszę pełną jasności. Nie było głowy, któraby się nad moją trzymała spokojniéj i dumniéj, Duchowni przychodzili zasięgać méj rady w sprawach moralności, doktorowie w rzeczach nauki. Tak, nauka była wszystkiém dla mnie: była moją siostrą i siostra mi wystarczała. Z wiekiem tylko inne zrodziły się we mnie myśli. Nieraz ciało me drżało na widok kształtów kobiety. Siła płci i krwi człowieka, o któréj myślałem w szalonéj młodości, że ją stłumię na zawsze, nieraz wstrząsała konwulsyjnie łańcuchem ślubów przykuwających mnie nędznego do zimnych kamieni ołtarza. Ale post, modlitwa, nauka, klasztorne umartwienia, wróciły duszy władzę nad ciałem. Przytém unikałem kobiet. Zresztą, wystarczało mi otworzyć książkę, aby wszystkie nieczyste myśli uleciały wraz z mózgu przed bogactwami nauki. W kilka minut grube przedmioty ziemskie uciekały daleko, i znów olśniony i wypogodzony, wobec spokojnéj jasności wiekuistéj prawdy, odzyskiwałem spokój. Dopóki szatan przyséłał dla kuszenia mię tylko niewyraźne cienie kobiet, które ukazywały się mym oczom w kościele, na ulicy, podczas przechadzki, i rzadko kiedy niepokoiły mię we śnie, łatwo je pokonywałem. Niestety! jeślim nie odniósł zupełnego zwycięztwa, wina spada na tego, który nie dał równéj siły człowiekowi i szatanowi... Słuchaj. Pewnego dnia...
Tutaj zakonnik zatrzymał się, a uwięziona usłyszała wychodzące z jego piersi westchnienie, podobne do rzężenia konających.
Zakonnik mówił daléj:
...Pewnego dnia, stałem oparty o okno celi... Jakież-to dzieło czytałem? O! wszystko to dziś rozwiane w mój głowie... Czytałem. Okno wychodziło na plac. Wtém słyszę bębnienie i śpiew. Zdraźniony, że mi rozmyślanie przerwano, spoglądam przez okno. To com ujrzał, wielu innych widziało, a jednak nie był to widok dla oczu ludzkich. Na bruku... było południe... słońce świeciło w całéj swój okazałości... jakaś istota tańczyła. Istota tak piękna........
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |