mię zbyt długo, abym ja cię nie miał także posiadać. Robiąc źle, trzeba robić do końca. Szaleństwem byłoby się zatrzymywać na środku złéj drogi! Ostateczność w zbrodni ma przepaść radości. W niéj, w téj przepaści, rozkosz połączyć może zakonnika i czarownicę na garści słomy więziennéj!
„Wydałem cię więc. Wtedym-to cię przestraszał przy spotkaniach. Spisek, jaki przeciwko tobie knułem, burza, którą nad twoją głową gromadziłem, wytryskały ze mnie w groźbach i błyskawicach. Wahałem się jednak jeszcze. Mój zamiar miał straszne strony i te mię wstrzymywały.
„Być może zaniechałbym go. Być może, potworna myśl moja wyschłaby w moim mózgu nie wydawszy owocu. Sądziłem, że odemnie zawsze będzie zależało prowadzenie lub zawieszenie procesu. Ale wszelka zła myśl jest nieubłaganą i musi w czyn się zamienić; tam, gdziem się uważał za wszechmocnego, fatalizm silniejszym był odemnie. Niestety! niestety! fatalizm-to cię uchwycił i rzucił na straszne koła machiny, którą w ciemności zbudowałem! Słuchaj... zbliżam się do końca.
„Pewnego dnia... dzień był jasny... spostrzegam przed sobą człowieka, który wymawia twe imię ze śmiechem i w którego oczach się bezwstyd przebija. Przekleństwo! poszedłem za nim. Wiesz resztę.”
Zamilkł. Młoda dziewczyna mogła jeden tylko znaléźć wyraz:
— O mój Phoebusie!
— Precz z tém imieniem! — krzyknął zakonnik, chwytając ją gwałtownie za ramię. — Nie wymawiaj tego imienia! O! my nieszczęśliwi, imię to nas zgubiło! Albo raczéj zgubiliśmy się wzajemnie pod wpływem niepojętéj siły fatalizmu!... Cierpisz, nieprawdaż? zimno ci, noc cię obejmuje, mury więzienne cię otaczają; lecz być może, tli się jeszcze choć światełko drobne w twém łonie, bodajby nawet ta miłość dziecinna dla tego człowieka próżnego, który igrał z twém sercem! A we mnie... ja noszę więzienie sam w sobie; we wnętrzu-to mojém panuje zima, lód, rozpacz; w duszy mam noc. Czy wiesz com cierpiał? Byłem przy twoim procesie. Siedziałem na ławie oficyała. Tak, pod jednym z mniszych kapturów można było widziéć konwulsye potępieńca. Byłem obecny, gdy cię przyprowadzono, byłem obecny gdy cię badano... Jaskinia wilków! Moja-to była zbrodnia, moje-to szubieniczne piętno widziałem występujące powoli na twém czole. Widziałem każdego świadka, słyszałem każdy dowód, wszystkie oskarżenia; mogłem liczyć wszystkie twe kroki po téj okropnéj drodze; widziałem także, jak to zwierzę dzikie... O! co do tortury, nie przewidywałem jéj!... Słuchaj. Poszedłem za tobą do izby pytałkowéj. Widziałem, jak cię rozbierali i przewracali w pół obnażoną katowskiemi rękami. Widziałem twoją stopę, tę stopę, na któréj pragnąłbym za
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/291
Ta strona została przepisana.