jego włosków. Trzewiczek wszystko to matce pokazuje i roztapia jéj serce, jak ogień wosk roztapia.
Lecz gdy dziecko zniknie, wszystkie te obrazy radości, wdzięku, czułości, jakie się skupiają w około trzewiczka, stają się okropnemi wspomnieniami. Mały trzewiczek haftowany przemienia się w narzędzie tortury, które wiecznie kraje serce matki. Wprawdzie zawsze jedna i ta sama drga struna, struna najgłębsza i najczulsza; ale nie anioł już się z nią pieści, tylko draźni ją szatan.
Pewnego poranku, podczas gdy słońce majowe wschodziło na niebie ciemno-błękitném, jakiego Garofolo zwykle używa za tło dla swoich zdjęć z krzyża, pustelnica z Wieży-Rolandowéj usłyszała turkot wozów, tentent koni i brzękania żelaztwa, dolatujące do niéj z placu-Tracenia. Mało na to zwróciła uwagi: nasunęła włosy na uszy, aby jéj nie przeszkadzano, i ukląkłszy zaczęła się przyglądać martwemu przedmiotowi, który w taki sposób od lat piętnastu czciła. Mały ten trzewiczek, jakeśmy to już raz powiedzieli, był dla niéj całym światem. Myśl jéj w nim była zamkniętą i nie śmiała zeń wyjść, aż w godzinę śmierci. Ile gorzkich złorzeczeń, ile skarg rozczulających, prośb i westchnień posłała do nieba, z powodu tego ślicznego cacka z różowego atłasu, o tém wié jedna tylko ciemna cela Wieży-Rolandowéj. Nigdy łez więcéj nie wylano nad rzeczą piękniejszą. Tego rana zdawało się, że boleść była jeszcze gwałtowniejszą niż zwykle; nawet z ulicy można ją było słyszéć płaczącą i wyrzekającą głosem, który rozdzierał serce.
— O moja córko — mówiła — moja córko! moje biedne, drogie małe dziecię, nigdy już więc cię nie zobaczę! wszystko więc stracone! Zdaje mi się ciągle, że to się wczoraj stało! Mój Boże, mój Boże! lepiéjby było, gdybyś wcale mi jéj nie dawał, jeśli tak prędko miałeś mi ją odebrać. Czyż nie wiesz, o Boże! że nasze dzieci wiążą się z naszemi wnętrznościami, i że matka, która straciła swe dziécię, przestaje wierzyć w Opatrzność?... Ach! jakże karygodną byłam, wychodzące dnia owego!... Panie! Panie! jeśliś mi ją odebrał, to chybaś nie widział mię nigdy z nią razem, kiedy uśmiechnięta i milutka grzała się przy ogniu, kiedy ssące uśmiechała się do mnie, kiedym uczyła ją stąpać małemi nóżkami po piersi od pasa aż do ust! O! gdybyś to widział, mój Boże, ulitowałbyś się nad moją radością, nie odjąłbyś mi jedynéj miłości, jaka pozostawała w mém sercu! Czyż tak już nędzną byłam istotą, Panie, że nie chciałeś spojrzéć na mnie przed wydaniem wyroku?... Niestety! niestety! oto trzewiczek; gdzież nóżka? gdzież reszta? gdzie dziécię? Moja córko, moja córko! co oni z tobą zrobili? Panie, oddaj mi ją! Przez piętnaście lat kaleczyłam kolana modląc się do Ciebie, Panie! czyż tego nie dość? Oddaj mi ją na jeden dzień, na minutę: na jednę minutę, Panie! a potém rzuć mię na wieczność szatanowi! O! gdybym wiedziała, gdzie się ciągnie poła
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/295
Ta strona została przepisana.