Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/296

Ta strona została przepisana.

twéj szaty, uczepiłabym się jéj obiema rękami i musiałbyś mi wrócić moje dziecko! A ten mały ładny trzewiczek, czyż nie litujesz się nad nim, Panie! Czyż możesz skazać biedną matkę na te piętnastoletnie katusze? Matko Boska! Panno Najświętsza! moje dzieciątko-Jezus zostało mi odebraném, skradzioném, zjedzono je w lesie, wypito krew z niego, zdruzgotano mu kości! Bogarodzico, zlituj się nademną. Moją córkę! muszę miéć moją córkę! Cóż mi po tém, że ona w raju? nie żądam od was anioła, żądam mego dziecka! Jestem kobietą... jestem owcą; chcę odzyskać moje jagniątko... O! będę gryzła ziemię, kamień rozbiję czołem, zgubię swą duszę, przeklnę wszystkich Twych Panie posłańców i aniołów-stróżów, jeśli zatrzymasz mi moje dziécię! Widzisz, Panie, że mam ręce pokąsane! czyliżby i tu w niebie nie było litości?.. O! nie dawaj mi nie prócz chleba i soli, tylko wróć mi córkę, niech mię ogrzeje, jak słońce! Niestety! Boże mój i Panie, nędzną jestem grzesznicą, ale moja córka czyniła mię bogobojną. Przez miłość ku niéj byłam pełną wiary, i widziałam Cię w jéj uśmiechu, jakby w niebie... O! gdybym tylko mogła raz jeszcze, jeden raz tylko, jeden jedyny raz włożyć ten trzewiczek na jéj małą nóżkę różową, a umarłabym, Panno miłosierna, błogosławiąc Cię i wielbiąc!... Ach! piętnaście lat! byłaby już słuszną teraz!... Nieszczęsne dziecię! jakto! więc to prawda, już jéj nie ujrzę, nawet w niebie! bo do nieba nie pójdę. O! co za okropność! oto jéj trzewiczek, i to wszystko! — Nieszczęśliwa rzuciła się na trzewiczek, samotny przedmiot jéj zachwytów i rozpaczy od lat tylu, i wnętrzności jéj rozdzierały się, jako w pierwszym dniu bólów macierzyńskich; dla niewiasty bowiem, która straciła swe dziécię, dzień pierwszy trwa ciągle. Boleść ta nigdy nie starzeje. Napróżno czarne suknie niszczą się i myją; serce zawsze pozostaje w żałobie. Tak płakała, tak cierpiała worecznica biedna. Nie byłoby chyba końca tym żalom, gdyby świeże i wesołe głosy dziecięce nie dały się były słyszéć naraz przed celą... Nieszczęśliwa matka! Ile tylko razy spostrzegała dzieci, lub głos ich słyszała, biegła wraz w najciemniejszy kąt swego grobu i przytulała się do ściany, jakby chciała głowę wbić w kamienie, aby ich nie słyszéć. Tym razem przeciwnie, podniosła się nagle, i łapczywie chwytała dźwięki dziecięcéj mowy. Jeden z małych chłopców właśnie zawołał:
— To dziś mają wieszać cygankę.
Gwałtownym skokiem owego pająka, któregośmy widzieli, jak się to rzucił na muchę przy pierwszém drgnięciu siatki, pustelnica podbiegła do okienka wychodzącego na plac-Tracenia. W rzeczy saméj, obok szubienicy stała drabina, a kat czyścił zardzewiałe od deszczu łańcuchy. W około tłum zaczynał się gromadzić.
Śmiejąca się gruppa dzieci była daleko. Worecznica poczęła szukać wzrokiem przechodnia, któregoby się mogła zapytać. Zatrzyma-