Baudeta. Skoro tylko najprzewielebniejszy kardynał raczy przybyć, rozpoczniemy tym razem bez uchybienia.
Rzecz niezawodna, że bez interwencyi samego Jowisza ocalenie czterech nieszczęśliwych hajduków ze straży marszałkowskiéj byłoby chyba niepodobném. Nie przeciwko nam tedy wypadałoby zwrócić w téj chwili przepis klassyczny: Nec deus intersit, gdyby szczęśliwy wynalazek téj ściśle prawdziwéj historyi, a więc i odpowiedzialność za nią w obec wielmożnéj krytyki, nam przypisane być miały. Ubiór mości Jupitera wydał się, zresztą, prześlicznie, i dużo się przyczynił do ukojenia tłumów, pochłaniając całą ich uwagę. Jupiter ubrany był w zbroję pociągniętą aksamitem czarnym, o złoconych szrubkach; na głowie miał kołpak z guzami srebrnemi, pozłacanemi; i gdyby nie potężne ryże baki, zakrywające mu każden z osobna połowę twarzy; gdyby nie zwój tektury, wyzłacany kręgielkami, upstrzony, i zewsząd strzępiący się paskowatemi blaszkami, co wszystko, trzymane w ręku, dla wprawnych oczu wyobrażać miało pęk piorunów niebieskich; gdyby nareszcie nie pludry cielistego koloru, wstążkami na sposób grecki poprzewiązywane, Jowisz nasz zdołałby zapewne wytrzymać porównanie, co do surowéj postawy, z jakim chciéć bretońskim łucznikiem pocztu pana de Berry.
Zadowolenie przecież i podziw pobudzone strojem mówcy, rozpraszały się stopniowo za każdém jego słowem; tak że gdy Jupiter doszedł do tego niefortunnego wniosku: że „skoro tylko najprzewielebniejszy kardynał raczy przybyć, rozpoczniemy tym razem niechybnie“, głos jego utonął naraz w nawałnicy szyderczych okrzyków.
— Zaczynajcie natychmiast! Misteryum! misteryum niezwłocznie! — buczał motłoch. A nad wszystkiemi górował głos Jehana de Molendino jako gwizdałka śród rozhulanego prażniku w Nimes.
— Zaczynajcie natychmiast! — skowyczał żak.
— Precz z Jupiterem i kardynałem Burbonem! — wtórował mu Robek Poussepain i inni bracia palestranci, rozpierający się w oknie.
— Natychmiast dyalog! — powtarzało pospólstwo. — Cóż-to za odwłoki, cóż-to za korowody?... Hej do plądry! hej do stryczka! Stryczka na skoczków i na kardynała!
Biedny Jowisz osłupiały, wylękły i blady z pod swéj rudowacizny, pęki gromowładne na ziemię upuścił, zdjął z głowy kołpak, i cały drżący kłaniać się począł i bełkotać:
— Jego przewielebność.... posły.... Małgorzata najjaśniejsza Flondr....
Sam nie wiedział co plótł. W grancie, bał się szubienicy.