A gdy grzebiąc się w ten sposób w swém sercu, postrzegł jak szerokie w niém miejsce zostawiła przyroda dla namiętności, jął jeszcze bardziéj drwić i szydzić. Poruszył w swém wnętrzu wszystką nienawiść, wszystką złość, do jakiéj był zdolny; i uznał z najzupełniejszą krwią zimną lekarza badającego chorobę, że złość owa nie była czém inném, jak tylko miłością skrzywioną; że miłość, źródło wszelakiéj cnoty w mężczyznie, wyradzała się w duszy niepowołanéj, na rzeczy potworne, i że człowiek, z takiém jak on usposobieniem idący na księdza, stać się musi szatanem. Wówczas zaśmiał się przeraźliwie, pobladł nagle, spojrzawszy na najczarniejszą stronę fatalnéj swéj namiętności, na tę miłość pożerającą, zjadliwą, nienawistną, nieubłaganą, która się szubienicą skończyła dla niéj, piekłem dla niego: ją skazała na śmierć z rąk kata, jego uczyniła potępieńcem.
I znowu śmiech mu wrócił na samo wspomnienie, że Phoebus żyje, że bądź co bądź nie zginął, że jest wesoły i zadowolony, nosi się śliczniéj i szykowniéj niż kiedybądź, i ma nową kochankę, którą wodzi na widowisko wieszania kochanki staréj. Sarkazm w nim się podwoił, gdy rozważył, że ze wszystkich istot żyjących, których śmierci pragnął, którym śmierć przygotował lub przygotowywał, sama tylko cyganka, jedyna istota od nienawiści jego wolna, ciosu nie uniknęła.
Od rotmistrza rozżalone jego marzenia przeniosły się z kolei na lud, i opanowała go zazdrość niesłychanego rodzaju. Dusiła go myśl, że pospólstwo nawet, całe paryzkie pospólstwo, miało przed oczyma kobietę, którą on kochał, a miało ją w jednéj niemal koszuli, oniemal nie nagą.
Załamywał ręce na przypuszczenie jedno, że dziewczyna ta, któréj sam tylko obraz oglądany przezeń samotnie, bodajby pod zasłoną zamroczych cieniów, byłby zdolnym zapewnić szczęście niewysłowione, że niewiasta ta rzuconą została w dzień biały, w południe pełne, na pastwę rozbestwionych oczu tłuszczy ciekawéj. Płakał ze wściekłości nad wszystkiemi temi misteryami uczuć człowiekowi najdroższych, zbezczeszczonemi, zbrudzonemi, osławionemi i opiętnowanemi na zawsze. Zalewał się łzami goryczy i zemsty bezsilnéj, wyobrażając sobie, ile to spojrzeń niecnych szperało bezwstydnie, otwarcie, pod gołém niebem, w zmarszczkach téj źle spiętéj bielizny. Piękne to dziewczę, ta lilia panieństwa, drogocenna ta czasza słodyczy i wstydliwości, do któréjby nie śmiał był ust zbliżyć bez drżenia, obróciła się tym sposobem w gatunek jakiegoś kubka publicznego, z którego najczarniejszy motłoch paryzki, złodzieje, żebracy, pachołki, pili wspólnie rozkosz bezczelną, zbrukaną i wyuzdaną.
Gdy zaś usiłował utworzyć sobie pojęcie szczęścia, jakieby posiąść mógł był na ziemi w razie, gdyby ona nie była cyganką, a on nie był księdzem, gdyby Phoebus nie istniał, a ona jego samego, Klaudyusza, chciała pokochać; gdy sobie przedstawiał, że i dla niego również byt
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/314
Ta strona została przepisana.