mógł pod górę Sekwany, aż do wystającego klina Grodu, gdzie go wysadził tuż obok owego pustego pasa gruntu, przy którym czytelnik widział już rozmarzonego Gringoire’a obok pasa, który się wydłużał aż po za ogrody królewskie, równolegle do Wyspy-Pastuszéj.
Monotonne kołysanie łodzi i szmer fal rzecznych, jakby uśpiły nieszczęśliwego Klaudyusza. Kiedy się przewoźnik oddalił, on pozostał osłupiały na zaspach nadrzecznych, patrząc bezmyślnie przed siebie; przedmioty przedstawiały mu się w jakichś kształtach rozhuśtanych i powydłużanych, tworzących rodzaj gry fantasmagorycznéj. Zdarza się niekiedy, że zmęczenie sprawione boleścią wielką, oddziaływa w podobny sposób na umysł.
Słońce kryło się już za wysoką wieżę Nesle. Mrok zapadał. Niebo było białe, białawą rzeka. Między niebem a rzeką, lewe wybrzeże Sekwany, na które spoglądał, rozpromieniało na widnokręgu tułów swój ciemny, i zwężając się coraz bardziéj perspektywicznie, ostrym klinem rozcinało mgły oddalenia, niby olbrzymia piramida czarna, obciążona domami, których same tylko kontury ciemne ostro się uwydatniały na jasném tle nieba i rzeki. Gdzieniegdzie okna migotać zaczynały światełkami, jako dziurkowate oczka rozpalonego żelaznego pieca. Niezmierny ten obelisk czarny, odosobniony w ten sposób pośród białych płacht firmamentu i Sekwany, bardzo szerokiéj w tém miejscu, wywołał na dom Klaudyuszu wrażenie szczególne, podobne do tego, jakiegoby doznał człowiek, który położywszy się na wznak u stóp dzwonnicy strasburgskiéj, patrzał na ogromną i wysoką jéj wieżę, strzelającą mu po nad głową w światłocień zmroku. Z tą różnicą, że tutaj Klaudyusz stał, a obelisk leżał; ponieważ jednak rzeka, odzwierciadlając niebo, przepaścisto przedłuża pod nim powietrzną próżnię, olbrzymi zatém przylądek równie szeroko i zamaszysto roztaczał się na błękitnawo-szarém tém morzu, jak katedralna wieża stolicy alzackiéj na przestworzach podobłocznych, sprawiając ten sam skutek, Wrażenie owo tém nawet było dziwniejsze i głębsze, że archidyakon miał tu zaprawdę dzwonnicę strasburgską przed sobą, ale dzwonnicę wysoką na dwie mile, coś niesłychanego, tytanicznego, nie objętego; gmach, jakiego żadne jeszcze oko ludzkie nie widziało, wieżę Babel. Kominy domów, strzelniczne zagłębienia baszt okopowych, kolczate szczyty dachów, dzwonniczka Augustyanów, wieża Nesle, wszystkie te ostre wydatności gmachów, szczerbiące profil kolosalnego obeliska, wzmagały obłęd optyczny, dziwacznie igrając w oku wycinkami rzeźby gęsto-strzępiastéj i fantastycznéj. W stanie halucynacji, w jakim się znajdował, Klaudyusz był pewien, że widzi, na własne żywe oczy widzi, świątynię piekieł; tysiące świateł rozrzuconych na całéj powierzchni przerażającego gmachu wydały mu się tylomaż otworami nie-
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/317
Ta strona została przepisana.