Sam Lucyper pod konopie;
Ja gdy swój zagonik skopię
Komornicą jego będę.
Szubieniczko grevska stara!
Nie poskąpi nam czart mienia,
Toż wciąż szczepi w pokolenia
Miłość kruczków i puhara.
Warcz-że, kręć się, nitko szara,
Ja cię karmię śliną, potem,
Za toż spoi ciebie wiara
Tu młodzieniec klasnął całusem w usta dziewki i śmiechem się zaniósł, Staruszką była Falurdelowa, dziewką zwykła ulicznica miejska, młodzieńcem brat archidyakona, Jehan.
Klaudyusz nie przestawał patrzéć. To czy owo widowisko, dla niego było wszystko jedno.
Jehan powstał właśnie i podszedł ku okienku, znajdującemu się w głębi ciupy, otworzył je, powiódł wzrokiem po nadbrzeżnych domach, w których zdala pobłyskiwały tysiączne szyby oświetlone, i rzekł zamykając:
— Na młode latka matki Falurdelowéj! noc już na dworze. Łyczaki zapalają świeczki, Bozia gwiazdy.
Poczém chłopiec wrócił do dziewki, rznąwszy po drodze o ziemię próżną flaszą, która stała na stole.
— Do trzystu beczek! — zawołał — już pusta! a tu ani feniga w kieszeni. Izabelko, duszko moja, klnę ci się na żywot matki, że nie będę rad z Jupitera, dopóki nie przemieni dwóch tych twoich brodaweczek białych na dwa czarne dzbany, z których ciągnąć będę winko bońskie, jak bąk, we dnie i w nocy.
Miluchny ten żarcik rozśmieszył dziewkę, a Jehanek wyszedł.
Dom Klaudyusz tyle tylko miał czasu, co upaść na ziemię, by się twarz w twarz nie spotkać z braciszkiem i nie być przezeń poznanym. Na jego szczęście ulica była ciemna, a żak pijany. Jehan atoli dojrzał archidyakona leżącego na bruku w kałuży.
— Oho! — powiedział — ten to chyba dnia dzisiejszego nie stracił na czczo.