— Dziś będzie jeszcze ładniéj — przerwał nareszcie młodzian, słuchający tych uniesień z widoczném zniecierpliwieniem.
— Przyrzekasz waszmość, że dyalog będzie ładny? — spytała Gisquetta.
— Rozumie się — zapewnił tamten.
I dodał nie bez pewnéj dumy:
— To ja jestem onego autorem, proszę ichmościanek.
— Doprawdy? — powiedziały dziewczęta, zdumione mocno.
— Doprawdy! — odrzekł poeta, krztusząc się lekko. — To jest, właśnie, dwóch nas: Jehan Marchand spiłował deski, oraz sprawił roboty i drewna teatralne, a jam sam sztukę złożył... Nazywam się Piotr Gringoire.
Autor Cyda nie byłby z większą godnością powiedział: Piotr Kornel,
Czytelnicy spostrzegli zapewne, że dobry już kawał czasu upłynąć musiał od chwili, gdy Jowisz skrył się za obicia teatralne, aż do owéj, kiedy twórca dyalogu nowego tak raptem wyjechał z autorstwem swojém przed Lienardą i Gisquettą, ku naiwnemu ich zachwytowi. Owóż rzecz szczególna: całe to zgromadzenie, przed kilkoma jeszcze minutami tak hałaśliwe, na jedno słowo aktora najspokojniéj oczekiwało teraz na przedstawienie; co dowodzi téj prawdy wiecznéj, po dziś dzień jeszcze stwierdzającéj się po naszych teatrach, że najlepszym sposobem zachęcenia publiki do cierpliwego oczekiwania, jest obietnica natychmiastowego zaczęcia.
Żak Joannes nie zasypiał atoli gruszek w popiele.
— No i cóż tam! — zawołał naraz śród pokojowéj ciszy, która po wzburzeniu nastąpiła. — Gdzież Jupiter, Panna Swięta, kuglarze wy djabelscy? Drwicie czy co? Daléjże, zaczynajcie, a nie, to my zaczniemy!
Nie trzeba było więcéj.
Z wnętrza rusztowania teatralnego rozległa się muzyka instrumentów cienkich i grubych; podniosła się zasłona. Z po za niéj wyszły cztery osoby, obciążone i upstrzone, i wdrapywać się poczęły na stromą drabinkę teatralną. Dostawszy się na pomost wierzchni, uszykowały się szeregiem przed publiką, którą głębokim powitały pokłonem. Wtedy zamilkła symfonia. Zaczynało się misteryum.
Odebrawszy za swą czołobitność, szczerą i wspaniałomyślną zapłatę w oklaskach gawiedzi, aktorowie jęli się wraz, śród religijnéj ciszy, za prolog sztuki, od którego najuprzejmiéj uwolnimy czytelników naszych. Zresztą, zwyczajem po dziś dzień nie podupadłym, publika i tym razem daleko więcéj zajmowała się strojami osób „wystawianych“ na widowisko, niż rzeczą przez nich traktowaną; i zaprawdę, słuszném to było. Wszyscy czteréj aktorowie ubrani byli w sutanny przez pół
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/34
Ta strona została przepisana.