Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/343

Ta strona została przepisana.

z całego Paryża, cech hultajski był mniéj podniosłych w téj mierze zasad: nie przestawał zajmować się cyganką. Poecie wydało się to bardzo prostém ze strony urwipołciów, przed którymi ta sama co i przed cyganką wydłużała się perspektywa, to jest Charmolue i Torterue, i którym ani się śniło, co to jest cwałować w wysokich sferach wyobraźni między dwoma skrzydłami Pegaza. Z rozmów ich dowiedział się, że małżonka jego wedle stłuczonego dzbanka skryła się w Notre-Dame, i rad temu był szczerze. Ale zajrzéć tam nawet nie brała go pokusa. Niekiedy pomyślał tylko o małéj kozie. i to mu wystarczało. Zresztą, był zajęty. We dnie pokazywał sztuki łamane, zarabiał na życie, w nocy wypracowywał memorandum przeciw biskupowi paryzkiemu, pomny był bowiem na krzywdy sobie wyrządzone i nie tak rychło przebaczyć miał kołom katedralnego młyna, co go niegdyś wodą zlały były do nitki. Zajmował się także komentarzami pięknego dzieła Baudry-Ryżego, biskupa noyonskiego i tournayskiego, de Cupa Petrarum, co właśnie zamiłowania jego gwałtownie zwróciło ku Architekturze, która tym sposobem w sercu jego zajęła miejsce hermetyzmu, który, ze swojéj znów strony, był niczém więcéj jeno niezbędném dopełnieniem budownictwa. gdyż, jak wiadomo, między hermetyką a mularstwém ścisły zachodzi związek. Słowem, od miłości idei saméj, Gringoire przeszedł do miłości formy téj idei.
Dnia jednego zatrzymał się nasz poeta-architekt w pobliżu kościoła Saint-Germain-l’Auxerrois, u węgła zabudowań zwanych Roki-biskupie, naprzeciw którego był dworzec zwany Roki-królewskie. Owe Roki-biskupie posiadały prześliczną kapliczkę z XIV wieku, której ściana choralna wychodziła na ulicę. Gringoire z wielkiém właśnie nabożeństwem studyował jéj rzeźby zewnętrzne. Zatopiony był w jednéj z owych rozkoszy samolubnych, wyłącznych, najwyższych, które artyście każą widziéć świat cały w sztuce i nie okrom sztuki w świecie. A tu nagle trąca go któś po ramieniu!... Odwraca się. Losy chyba strzegły przybysza... był nim bowiem nie kto inny, tylko stary przyjaciel artysty, mistrz jego dawny, sam wielebny archidyakon Jozajski we własnéj osobie.
Zdumiony Gringoire struchlały otworzył usta. Spory juź kawał czasu upłynął od chwili, jak poeta miał przyjemność po raz ostatni widziéć archidyakona, a dom Klaudyusz, bez wszystkiego już był jednym z owych ludzi poważnych i uroczystych, z któremi spotkanie się w każdym razie nadwerężać zwykło równowagę filozofów-sceptyków.
Archidyakon zachowywał czas jakiś milczenie, które Gringoir’owi pozwoliło się skupić nieco i opamiętać. Znalazł Klaudyusza wielce zmienionym: bladym był jak poranek zimowy, oczy miał zapadłe,