tragicznie, co go uczyniło podobnym z twarzy do nowonarodzonego niemowlęcia, cierpiącego na żołądeczek.
— Wzniosłym jesteś, mistrzu! — powiedział ocierając łzę. — Nie ma co, rozważę.... Szczególny, doprawdy, przyszedł ci był pomysł... A kto wié zresztą — ciągnął po chwilce namysłu — kto wić, możeby mię i nie powiesili? Kupić nie kupić, potargować wolno. Kto się zaręcza, nie żeni się jeszcze. Gdy mię znajdą w izdebce owéj, tak dziwacznie upstrzonego, w spódnicy i czepcu, wybuchną może śmiechem... W końcu, jeżeli mię i powieszą, to i cóż? sznurek — śmierć to jak inna, albo mówiąc właściwiéj, śmierć to inna niż każda inna. Jest to śmierć godna mędrca, który całe swe życie wątpił, męczył się, wahał; śmierć ni mięso ni ryba, jak i umysł prawdziwego sceptyka, śmierć nawskróś przejęta pyrronizmem i niedowiarstwem, trzymająca człeka między niebem i ziemią, śród niepewności. Śmierć to filozofa, i do takiéj losy już zapewne same mię przeznaczyły. Przepyszną jest rzeczą skończyć jak się zaczęło, umrzéć tak, jak się żyło.
Ksiądz przerwał:
— Więc zgoda?
— Bo i cóż to jest śmierć w ostatku? — głośno i w zapale medytował daléj Gringoire. — Momencik trudniejszy, myto u rogatki, przejście od niewielkich rzeczy do niczego. Pytał ktoś Cercydasa, megalopolitańczyka, azaliby chętnie umarł: „Dlaczegożby nie, odpowiedział ten, wszak po śmierci oczom się moim przedstawią wielcy owi ludzie, Pytagoras między filozofami, Hekateus między historykami, Homer między poetami, Olimp między piewcami“.
Archidyakon podał mu rękę.
— No, więc skończone. Czekam cię jutro.
Zwrot ów od razu osadził Gringoire’a na gruncie pozytywnym.
— A, przepraszam, co do tego, to nie! Być powieszonym! zanadto to niedorzeczne! Nie chcę.
— Więc bywaj zdrów! — I archidyakon dodał skróś zęby: — Znajdziemy się!
— Wcale sobie tego nie życzę — pomyślał Gringoire — by mię ten djabeł w ludzkiéj skórze znajdować potrzebował — i pobiegł za Klaudyuszem.
— Słówko, panie archidyakonie! tylko bez kwasów, jak na starych przyjaciół przystało. Interesujesz się tą dziewczyną, żoną moją, chciałem powiedziéć — nie przeciwko temu. Postanowiłeś wynaléźć kruczek, za pomocą którego mógłbyś ją bez szwanku wyprowadzić z Notre-Dame, i owszem; ale środek o którym wspomniałeś, nieskończenie jest nieprzyjemny dla mnie, Gringoire’a. Ach, gdybym to mógł miéć inny jaki!... Ależ czekaj, mistrzu!... uprzedzam cię, że właśnie w téj oto chwili przyszło mi natchnienie szczęśliwe... Cobyś
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/350
Ta strona została przepisana.