sypywać. Jedna z tych baszt obróconą została przez cech hultajów na dom zabawy. Szynkownia znajdowała się w izbie niższéj, reszta na górnych piętrach. Miejsce to było punktem najwięcéj ożywionym, przeto najohydniejszym z całéj siedziby truanderyi paryzkiéj; gatunek potwornego ula, huczącego we dnie i w nocy. Nocą, gdy cała nad-etatowa gałganerya snem twardym zasypiała, gdy już nie było ani jednego oświetlonego okna na około fasad tych błotnych, gdy ani jeden okrzyk nie wydobywał się z nieprzeliczonych lepianek i baraków, ze śmietniskowych tych kup złodziejów, nierządnie, dzieci skradzionych lub podrzuconych, hulaszczą wieżę zawsze jeszcze można było rozpoznać po wrzaskach nieustających i po czerwoném świetle, wyrywającém się zarówno przez dziury w dachach, przez okna, jak i przez szczeliny popękanych jéj ścian.
Sklepowe tedy podziemie wieży było szynkownią. Wchodziło się do niéj przez otwór nizki i schodki równie strome i sztywne, jak klassyczny wiersz aleksandryjski. Na drzwiach, zamiast nibyto godła, znajdował się przepysznie napaćkany malunek, przedstawiający w niebieskiém polu brzęczącą monetę i kury nieżywe, z tym kalamburem u spodu: Pod dzwonnikami nieboszczyków.
Pewnego wieczora, w chwili kiedy ze wszystkich wieżyc paryzkich otrąbiano: gaście-ognie! pachołkowie czatni, gdyby im daném było wchodzić na straszny Dziedziniec-Cudów, mogliby byli zauważyć, że w gospodzie hołotników większy jeszcze był ścisk i rwetes niż zwykle, więcéj solono zaklęciami i więcéj solone zapijano niż zwykle. Na zewnątrz szynkowni mnóstwo było po całym placu rozrzuconych gromad, które takim rozmawiały głosem, jakby się wielki jaki wykluwał zamach, a tu i owdzie spostrzegałeś urwisa skulonego we dwoje, i ostrzącego o kamień nędzne jakie żelaztwo.
W samym atoli szynku, wino i gra tak potężnie odrywały gości od idei, zajmujących tego wieczora cechowe hajdamactwo, że z rozmów pijaków i szulerów nikt-by nie odgadł, co się właściwie święciło. Oblicza tylko były bardziéj rozpogodzone, a u każdego wlokła się u nóg jakaś broń połyskująca, rapir, oksza, ogromna klinga obosieczna, lub hak od staréj śmigownicy.
Izba, okrągłego kształtu, była dość obszerną, lecz stoły ściśnięte i tłumy dokoła nich napakowane czyniły, że wszystko co szynkownia obejmowała, mężczyzni, kobiety, ławki, dzbany, to co piło, co spało, co grało, zdrowi i kaleki, zdawało się być ułożoném w kupę równie porządną i uporządkowaną, jak stos skorup ostrygowych. Kilka zapalonych łojówek stało na stołach; prawdziwym atoli świecznikiem piwnicy, odgrywającym w szynkowni rolę, jaką po operach i kościołach spełniają żyrandole, był komin. Podziemię owo taką się cie-
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/354
Ta strona została przepisana.